środa, 8 lutego 2012

Po spotkaniu o Buddyz... przepraszam, uczuciach

Dziś podzielę się z wami wrażeniami po spotkaniu nt. Buddyzmu z minionego poniedziałku w kawiarni Cafe Fikcja.

Jak zwykle na naszych spotkaniach podstawą do dyskusji był mój ok. 30 minutowy wstęp, podczas którego przedstawiłem genezę, główne założenia Buddyzmu i jego ocenę z perspektywy chrześcijanina. Przyszło ok. 15-20 osób co mnie dość mocno zdziwiło. Okazuje się bowiem, że zarówno Buddyzm jak i wschodnie filozofie są bardziej popularne niż często nam - chrześcijanom może się wydawać.

Nie będę pisał na temat treści mojego wystąpienia gdyż zajęłoby to zbyt wiele czas. W przyszłym tygodniu chciałbym ubrać treść prezentacji w formę artykułu i opublikować go na blogu. Proszę więc o cierpliwość. Dziś chciałbym skupić się na samej dyskusji.

Była inna niż pozostałe. Powodem tego był fakt obecności na spotkaniu kilku osób ze środowiska LGBTIQ (Lesbian Gay Bisexual Transgender Intersex and Questioning), z których część sprowadzała dyskusję na mało merytoryczne tory np. "Jestem katoliczką, ale daleko mi do osądzania, do mówienia, że ktoś nie ma racji, że tylko ja wierzę w prawdę. Tak naprawdę nie możemy jej do końca odkryć, a to co mówiłeś wywołuje u mnie wewnętrzny opór."

I w tym tonie niektórzy słuchacze zaczęli opowiadać o tym jak się czuli gdy słyszeli stwierdzenia, że buddyzm jest powiązany z demonami, jest formą ateizmu (spirytystycznego, okultystycznego), jest pełen samozaprzeczeń, nie da się go pogodzić z chrześcijaństwem, zaś drogą do zbawienia jest Jezus Chrystus. Część słuchaczy przyznała, że przyszli usłyszeć co jest dobrego w buddyzmie i jakie są podobieństwa z chrześcijaństwem. Byli rozczarowani. Ja również. Nie faktem, że ktoś nie podzielał mojego spojrzenia, ale tym, że pojęcia nie mam dlaczego nie podziela. Przez nieomal 1,5 godziny dyskusji trudno było doszukać się jakiegokolwiek argumentu za prawdziwością buddyzmu lub słusznością jego założeń z ust tych, którzy twierdzili: "nie wolno negować tej drogi".

Żyjemy w specyficznych czasach. Mało kto obecnie wierzy , że różnice pomiędzy religiami, wierzeniami, światopoglądami są czymś więcej niż sprawą gustu oraz indywidualnych preferencji. Gdy jednak znajdą się, o dziwo, tacy, którzy wierzą, że poszczególne przekonania religijne są czymś więcej niż auto-terapią zagubionej, depresyjnej jednostki i jeszcze dzielą się nimi, momentalnie pojawiają się tacy, których orężem w dyskusji jest odegranie roli zaatakowanej ofiary, urażonej faktem, że ktoś jeszcze śmie twierdzić, że w dyskusjach religijnych można używać kategorii prawdy lub fałszu, wartościowania, oceny. Tego typu reakcja jest oczywiście bardzo wyuczoną taktyką mającą na celu przekonanie słuchaczy o słuszności jego drogi, sposobie myślenia o religii jako o indywidualnej terapii, a że jednemu pomaga Jezus, innemu Allah, innemu Budda, jeszcze innemu Księga Mormona - już nie nasza to rzecz. My jedynie mamy przekonać pozostałych, że tak się dzieje, więc najwyraźniej jest to dobre. Czyli: "Nie wartościujmy wierzeń, ale uważam, że ja mam rację. Oczywiście żadnych przekonań religijnych nie oceniam, ale sądzę, że ci, którzy twierdzą, że tylko Jezus Chrystus jest drogą zbawienia są w błędzie".

Słyszycie w tych słowach to co ja?  :)

Moja rola w dyskusji polegała więc głównie na tym by odpowiadać na argumenty w stylu: "moje emocje są poruszone", "czuję wewnętrzny opór", "nie czuję się zachęcony ponieważ nie mówiłeś o tym co jest dobrego w buddyzmie" itp. Jaka była i jest więc moja odpowiedź na tego typu osłabianie wymowy Bożego Słowa, które niczym młot kruszy ludzkie filozofie, religie, myśli i prowadzi do Chrystusa, w którym ukryte są wszelkie skarby mądrości i poznania (Kolosan 3:2)?

1. Dziękuję za twoją opinię, ale pozwól, że jej nie podzielę ponieważ jest ona bardzo stanowczym wyrazem pewnego światopoglądu. Polega on na dogmatycznym założeniu, że skoro "ja nie jestem pewien" to nikt nie może być pewien czegokolwiek. Jest to ideologiczny, twardy sceptycyzm ubrany w szaty łagodności, który nie ma wiele wspólnego z "otwartością", poszukiwaniami. Mówisz bowiem: "Ja znalazłam. Rozwiązaniem jest podważanie wszelkiej pewności. I jestem w tym bardzo pewna, ugruntowana. Jeśli zaś ty twierdzisz, że znalazłeś coś innego niż ja i nazywasz to prawdą dla każdego, to pozwól, że opowiem ci o moich odczuciach kiedy słyszę takie stwierdzenia". To bardzo stanowcza, misjonarska postawa, która nie ma nic wspólnego z otwartością i poszukiwaniami by cokolwiek odnaleźć.

2. To co mówisz jest nie tylko misjonarskim nauczaniem wyrażanym ex-cathedra, ale również "porusza moje emocje" i powoduje mój "wewnętrzny opór" wobec tego co mówisz. Zamiast szukać w moich słowach tego co łączy, krytykujesz mnie i powodujesz, że źle się czuję. To bardzo zła postawa czynisz bowiem dokładnie to samo co zarzuciłaś mi.

3. To o czym mówię, to nie są moje pomysły. Pismo Święte jasno naucza (czy nam się to podoba czy nie), że Jezus Chrystus jest jedyną drogą, prawdą i życiem i nikt nie przyjdzie do Ojca inaczej jak przez Niego (Jn 14:6, Dz. Ap. 4:12). Oczywiście ktoś może się z tym nie zgodzić i uczciwie to wyrazić, ale szczerość nie pozwala nam stwierdzić, że Jezus jest jedynie "opcją", "łatką", którą możemy dokleić do naszego dotychczasowego życia. Nie możemy grać roli rozjemców i dążyć by ekspert ds. miłości Pan Jezus, eksperci ds. religii wschodnich Budda, Sziwa, Wisznu, Kryszna, ekspert ds. wojskowości Mahomet podali sobie ręce i przeprosili za to, że wcześniej zarzucali innym ekspertom omylność. Odgrywanie roli rozjemców jest stawianiem siebie w roli kolejnego... eksperta, który prawdziwie poznał i wydał werdykt, że w zasadzie to wszystko jedno w co wierzymy.

4. Podkreślam to o czym tutaj rozmawiamy: nie jest to spotkanie grupy terapeutycznej, której celem jest podzielenie się emocjami jak się czujemy po wysłuchaniu argumentacji drugiej strony. Rozmawiamy nt. o wiele poważniejszych spraw, które dotykają wręcz naszej wieczności. To nie jest dyskusja nt. wyboru owocu, który nam lepiej smakuje. To dyskusja nt. tego co jest prawdą, co daje życie, zbawienie. Jeśli mówisz, że "czujesz się źle" to właśnie dlatego, że w moich słowach słyszysz iż ja obiektywnie twierdzę, że jabłka są lepsze od gruszek podczas gdy ty widzisz wiele dobrych walorów w gruszkach. Nie o tym jednak mówimy. Mówimy o prawdziwości lub fałszywości pewnych światopoglądów: o tym czy jedząc muchomory można przeżyć czy nie. I w tym kontekście pytanie: co widzisz dobrego w muchomorach? - jest zupełnie nie na miejscu. Pewne rzeczy owszem są dobre: ich wygląd, fakt występowania w ładnych bajkach, kolorowy kapelusz itp. Chcemy jednak rozmawiać o tym czy zjadając muchomora można przeżyć. Jeśli oburza cię moja ocena: nie można, to chętnie wysłucham twojej. Nie znajdujemy się dziś na wycieczce by rozmawiać o tym które kolory dachówek bardziej nam się podobają. Rozmawiamy o trwałości fundamentów budynków.

5. Fakt, że coś powoduje u kogoś "wewnętrzny opór", porusza emocje może przynieść bardzo dobre korzyści. To co mówisz nie jest niczym niezwykłym ponieważ głoszeniu ewangelii i Królestwa Bożego przez Jezusa i apostołów nie tylko towarzyszył "wewnętrzny opór", ale nawet zewnętrzny opór połączony z przemocą. Nie dzieje się tu nic niezwykłego. Nawet jestem wdzięczny za kulturę dyskusji. Niekiedy kryzys prowadzi do dobrych rezultatów i pamiętam, że mojemu nawróceniu do Jezusa również towarzyszyło poczucie pewnego konfliktu między moimi dotychczasowymi wartościami, a zasadami Bożego Królestwa. Wierzę więc, że twój "wewnętrzny opór" może przynieść dobre owoce i trwałe zmiany w twoim życiu.