poniedziałek, 31 grudnia 2012

Nie ma żadnych "nas"

Po północy będziemy świętowali nadejście 2013 roku po narodzeniu Chrystusa. Sekularyści oczywiście próbują wyrugować przyczynę takiego datowania i mówią o 2013 roku „naszej ery” i o okresie „przed naszą erą”. Chodzi o to by nie razić religijnymi odniesieniami tych, którzy nie uznają wyjątkowości osoby Chrystusa. Najbezpieczniej by było gdybyśmy położyli się spać o 22.00 i nie robili zbytniego szumu ponieważ stresuje on... zwierzęta. Wielu wolałoby dołączyć do Heroda i żydowskich kapłanów, którzy dzień będący centralną osią kalendarza woleli spędzić po cichu. Dlaczego ten niesforny anioł musiał zestresować nieświadome niczego owce gdy pośród światłości i blasku Bożej chwały oznajmił pasterzom radosną wieść o narodzeniu Chrystusa? (Łk 2:8-12). Tą sprawą powinien zająć się Greenpeace oraz wegańskie stowarzyszenie "Empatia".

Oczywiście nie jesteśmy w stanie uciec od datowania, dla którego centralnym wydarzeniem na osi czasu są narodziny Jezusa Chrystusa. Aby jednak nie podkreślać doniosłości tego wydarzenia – niektórzy sądzą, że dwa tysiące lat temu rozpoczęła się nasza era.

Mam wrażenie, że jako chrześcijanie myślimy całkiem podobnie. Mówimy: Nasza era jest OK. I choć brzmi jak hasło reklamowe operatora komórkowego, to jest w miarę neutralne. Po co mówić o tym co ją zainaugurowało i wprowadzać religijną terminologię do codziennego życia? Piszmy i mówmy "n.e", „ p.n.e.”. W końcu nie jesteśmy fanatykami. Natomiast w ogłoszeniach kościelnych napiszmy sobie o 2013 roku po narodzeniu Chrystusa. Tutaj to nikogo nie kłuje.

Jezus (jak zwykle) miał rację mówiąc: „Synowie tego świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości. (Łk 16:8). Synowie tego świata wiedzą to, o czym synowie światłości zapominają: że ten, który definiuje – ten zwycięża, wpływa i kształtuje. Widać to w wielu innych dziedzinach, gdy dyskusja odbywa się na poziomie języka.

Niejednokrotnie my jako chrześcijanie zarówno operujemy, jak i dajemy się stłamsić definicjom tych, którzy wypychają Boga ze świadomości ludzi i z przestrzeni publicznej. Pomyślcie o takich pojęciach jak:
- zabijanie dzieci, które definiuje się jako usuwanie zarodków lub pro-choice,
niezgoda z oswajaniem i publiczną promocją homoseksualizmu, którą nazywa się homofobią,
- związek dwóch osób tej samej płci definiowane jest jako małżeństwo homoseksualne,
- grzeszny rozwód definiuje się jako uwolnienie z toksycznego związku itp.

To słowa wytrychy służące ideologicznym, antychrześcijańskim celom. Ci, którzy chcą zwyciężać zastępują Boże definicje swoimi. My zaś niczym potulne kotki poddajemy się definicjom sekularystów bo przecież nie należymy do sympatyków ojca Tadeusza Rydzyka. My jesteśmy tym rodzajem chrześcijan, którzy są „w dechę”, OSOM, cool, lol (mówiąc językiem lewicowego hipsterstwa). Można się z nami dogadać. Nie upieramy się przy 2013 Roku Pańskim i przy Bożym Narodzeniu. Równie dobrze może to być "nasza era", „Święto Zimy”, "Zimowy Festiwal", to nie ma większego znaczenia.

Wielu może powie: Nie obchodzi mnie to, czy w powszechnym użyciu mamy określenie „naszej ery” czy „po Chrystusie”. Tak samo jak nie obchodzi mnie czy tydzień ma 7 dni czy 10. Ja po prostu kocham Jezusa. Jeśli jednak te rzeczy nas nie obchodzą, to znaczy, że nie rozumiemy kim jest Jezus Chrystus. Jest On nie tylko pocieszycielem naszych serc, ale i Panem historii oraz czasu.

Co więc zrobić z „naszą erą”? Krótko zapytajmy: „nasza czyli kogo”? Nie ma czegoś takiego jak „nasza era”. Nie ma w niej nic naszego. Ani twojego, ani mojego, ani ludzkości. Jeśli jest w niej coś wyjątkowego, co należy do nas - co to jest i kiedy ta era się rozpoczęła? Jakie wydarzenie ją zainaugurowało? To Jezus Chrystus czyni nowymi wszystko nowym, włączając w to okres w historii. Ta „nasza era” to era Nowego Przymierza. Dlatego jest wyjątkowa. 

Wyobraźmy sobie 20-letniego chłopaka, który pełen ekscytacji mówi do swojej dziewczyny z kwiatami w ręku: „Wykupiłem wycieczkę do Paryża dla nas dwojga! Zarezerwowałem wspólny pokój w hotelu i kolację przy świecach. To wszystko dla nas!”. Dziewczyna patrząc mu głęboko w oczy, ze spokojnym głosem odpowiada: „Artur! Nie ma żadnych nas!”

Mówmy to samo: macie wygórowane mniemanie o sobie sądząc, że historia od 2 tysięcy lat jest "nasza". Wybaczcie, ale nie ma żadnych „nas”.  Jest raczej Jezus Chrystus, który swoimi urodzinami rozpoczął klęskę diabła. To świetny powód by podzielić historię i czas przed i po tym wydarzeniu. Oto więc mamy 2013 rok panowania Chrystusa! Ogłaszamy to w głośny i widzialny sposób w sylwestrową noc. Z naszymi dziećmi nie będziemy uprawiali "głupiego strzelania" o północy. Zrobimy to całkiem rozważnie i świadomie. Wyjaśnię im od jakiego wydarzenia datujemy historię i że świat od 2013 lat jest innym miejscem niż wcześniej. 

Pan Jezus jest nie tylko kamieniem węgielnym Kościoła, ale także historii Kościoła. Więcej: jest kamieniem węgielnym czasu! Dlatego nasz czas powinniśmy definiować w kategoriach tego czyni Bóg, nie zaś w kategoriach świąt, o których powiedzą nam media lub twórcy alternatywnych kalendarzy. Bóg jest architektem historii. Nie człowiek. Nie przypadek. Oto więc mamy 2013 rok odkąd "nad mieszkańcami krainy mroków rozbłysła światłość" (Izajasza 9:1). Tego się nie da świętować po cichu!