sobota, 26 stycznia 2013

Dlaczego dobrze się stało, że Sejm odrzucił projekty ustaw o związkach partnerskich?

W piątkowym głosowaniu Sejm odrzucił wszystkie trzy projekty ustaw o związkach partnerskich. Najpierw odrzucony został projekt złożony przez Ruch Palikota. Za odrzuceniem głosowało 276, przeciw 150, wstrzymało się 23. Odpadł także drugi projekt ustawy ws. związków partnerskich złożony przez SLD. Za jego odrzuceniem głosowało: 284, przeciw: 138, wstrzymało się 28. Nie przeszedł także projekt złożony przez PO. Za jego odrzuceniem było 283 posłów (fronda.pl). 

Nas, jako chrześcijan, oczywiście powinno to cieszyć. Zwolennicy niniejszych ustaw przekonywali opinię publiczną, że nie chodzi w nich wyłącznie o osoby homoseksualne, bowiem w takich związkach żyją również osoby odmiennej płci. Przekonywano również, że nie chodzi o prawa adopcyjne, o homoseksualne małżeństwa, ani nawet o legalizację związków partnerskich bowiem wspólne mieszkanie i współżycie poza kontekstem małżeństwa wszak jest legalne. Chodzi jedynie rozpoznanie faktu, że takie związki istnieją, dlatego należy je usankcjonować, czyli stworzyć wobec nich prawne przepisy, przywileje, na wzór przywilejów osób w związkach małżeńskich. Niniejszej kampanii towarzyszył silny sygnał: przeciwny tak "przyjaznym" i "tolerancyjnym" przepisom może być tylko... nietolerancyjny oszołom i polityczny tchórz. Oczywiście to wszystko w ramach "mowy miłości" i tolerancji dla odmiennych przekonań. 

Dobrze się jednak stało, że wszystkie projekty przepadły. Z prostej przyczyny: prawne instytucjonalizowanie związków partnerskich bez względu na to czy hetero czy homo-seksualnych jest sankcjonowaniem przywilejów dla grzechu oraz zamachem na małżeństwo, które jest instytucją ustanowioną przez Boga (Księga Rodzaju 2:23-24). Oczywiście nikt ze zwolenników związków partnerskich nie mówi o zamachu na małżeństwo. Mówi się jedynie o tolerancji, a więc o przywilejach dla "innej formy wspólnego życia". W praktyce oznacza to jednak... atak na instytucję małżeństwa. To tak, jakbym argumentował, że nie dążę do znoszenia praw przynależnym obywatelom Polski, a jedynie dążę, aby obywatele innych krajów również mieli prawo do głosowania nad wyborem władz w naszym kraju. Mówiąc w ten sposób nie dążyłbym do "równości" obywateli wszystkich państw. Dążyłbym do degradacji znaczenia obywatelstwa polskiego. 

Oczywiście zwolennicy projektów ustaw wychodzą z zupełnie innych założeń światopoglądowych: 
- pojęciem i definicją "grzechu" operuje jedynie część społeczeństwa, wyznająca chrześcijański system wartości. Nie możemy więc narzucać pozostałej części własnej wizji świata i porządkować wedle niej życie społeczne. 
- małżeństwo jest umową czysto ludzką, podobnie jak związki partnerskie.
- skoro małżeństwo jest zwykłą umową społeczną, wytworem danej kultury, to możemy debatować zarówno nad rodzajem płci osób je zawierających, jak i ilości osób w nie wstępujących. 
- małżeństwo jest legitymizacją ucisku kobiet i męskiej dominacji w kulturze. Związki partnerskie nie zobowiązują kogokolwiek do wierności ani trwałości. Nie narzucają jakichkolwiek ról.
- instytucjonalizacja związków partnerskich powinna wynikać z rozpoznania faktu, że one istnieją i są przejawem wolności człowieka do prowadzenia życia zgodnego z własnymi przekonaniami. 

Jak na to odpowiedzieć? 
1. W biblijnym światopoglądzie nie istnieje nic pośredniego pomiędzy stanem bezżeństwa i stanem małżeństwa. Możemy wskazać na narzeczeństwo, ale i ono będzie stanem tymczasowym, drogą do małżeństwa, a sami narzeczeni do momentu zaślubin - osobami niezamężnymi. 

2. Fakt, że we współczesnej kulturze wiele osób żyje wspólnie, korzystając z praw małżeńskich (wspólne mieszkanie, współżycie seksualne, wspólny majątek itp.) nie oznacza, że państwo powinno ten stan rzeczy legitymizować lub nadawać takim osobom dodatkowe przywileje. Oczywiście one są dostępne dla każdego, ale nie drogą na skróty. Drogą do nich jest zawarcie małżeństwa. 

3. Jeśli ktoś nie chce wstępować w związek małżeński, nikt go nie zmusza by to robił. Jest wolny. Jednak wówczas nie powinien zabiegać o przywileje należne małżeństwu lub "majstrować" przy jego definicji, by je osiągnąć. Na podobnej zasadzie, jeśli ktoś nie ma ochoty robić prawa jazdy (bo ma takie prawo), to nie powinien zabiegać o przywileje kierowców.

4. W rzeczywistości nie chodzi o narzucanie komukolwiek własnej "wizji świata" lecz o narzucanie pewnego kodeksu etycznego wyrażającego określone wartości. Tym z kolei zainteresowane są wszystkie strony politycznej debaty: zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy sankcjonowania związków partnerskich. Nie chodzi bowiem o ustawowe zmuszanie kogoś do zmiany światopoglądu, a raczej o ustawową legitymizację określonej etyki. Wszyscy bowiem są zainteresowani odpowiedzią na pytanie: jakie zasady chcemy narzucić społeczeństwu? To cel, o który zabiegają nie tylko posłowie PiS, 46 posłów PO, ale także pozostała część posłów PO, posłowie SLD i Ruchu Palikota. Czy małżeństwo jest Bożą czy ludzką instytucją? Czy płód w łonie kobiety jest kimś czy czymś? Czy owa kobieta jest matką nienarodzonego dziecka czy nosicielką niechcianej tkanki, guza itp? Czy pozamałżeńskim związkom należy nadawać przywileje małżeństwa? Czy krzyż wiszący w Sejmie jest odpowiednim symbolem czy nie? Odpowiedź na powyższe pytania zależna jest od światopoglądu, z którego wychodzimy. We wczorajszym głosowaniu kierowali się nim nie tylko przeciwnicy projektów ustaw. Do tego samego dążyli ich zwolennicy. Tym razem tą bitwę przegrali. 

Oznacza to, że dyskusja o przyznawaniu lub odmowie praw jakiejkolwiek grupie społecznej to dyskusja o ... narzuconej etyce. "Etyka" posłów Ruchu Palikota i SLD również dąży do narzucenia pozostałej części społeczeństwa pewnych definicji wobec tego kim są nienarodzone dzieci, czym jest małżeństwo, czym jest pozaślubny związek, czym jest współżycie homoseksualne, czym jest Kościół, jaka jest rola państwa itp. Jako chrześcijanie nie musimy mieć ochoty na bierne przyglądanie się sankcjonowaniu owych definicji. Co więcej: nie wolno nam się temu przyglądać ponieważ żyjemy w Bożym świecie. 

Każde prawo ograniczające pewne działania ludzkie (np. spożywanie narkotyków, znęcanie się nad zwierzętami, seks z nieletnimi, zabijanie nienarodzonych dzieci itp.) jest narzuceniem pewnego systemu etycznego. Każda "etyka" (nawet ta w wydaniu palikotowym) objawia "boga" i światopoglądowe założenia jej zwolenników. Przykładowo: nie tylko Arabia Saudyjska, ale również Szwecja są teokracjami o twardych systemach politycznych, gospodarczych, ideowych. Pytanie jedynie brzmi: kto jest "bogiem" owych teokracji? Może nim bowiem być zarówno Trójjedyny Bóg Biblii, może nim być Allach, jak i najróżniejsze "zbawcze dla ludzkości" ideologie, które chcemy bronić, krzewić, wprowadzać w życie: sekularyzm, socjalizm, laicyzm, humanizm, agnostycyzm, feminizm, komunizm, kapitalizm, liberalizm, konserwatyzm itp. Nie zapytam zatem: czy ktokolwiek w debacie o związkach partnerskich chce narzucać innym swój kodeks etyczny? Do tego dąży każdy. Zapytam raczej: za narzuceniem jakiego kodeksu etycznego opowiadali się przeciwnicy, a za jakim zwolennicy projektów? Zasady jakiego "boga" (osoby, grupy ludzi, ideologii itp.) chcemy wcielać w życie? 

Nie dajmy sobie wmówić, że we wprowadzeniu "światłych", "nowoczesnych" rozwiązań przeszkodził ciasny światopogląd niektórych posłów. Stało się coś innego: ofensywa niebezpiecznego, zdecydowanego światopoglądu dążącego do poszerzenia swojego terytorium na pewnym obszarze, została powstrzymana. Dzięki Bogu! 

PS.1. W najbliższą Niedzielę podczas Nabożeństwa będziemy dziękowali za posłów, którzy stanęli w obronie małżeństwa i głosowali za odrzuceniem każdego z trzech projektów ustaw o związkach partnerskich.

PS.2. Z tych samych powodów, dla których 46 posłów PO zagłosowało za odrzuceniem projektu własnej partii (Artura Dunina), część z nich powinna była zagłosować za niedopuszczalnością zabijania upośledzonych dzieci w głosowaniu w październiku ubiegłego roku.