poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rodzic nauczycielem

Ostatnia część rozmowy nt. edukacji domowej.

8. Natalia Schiller: Jak odbywa się ocenianie w warunkach domowych - czy są sprawdziany, oceny itp.?

PB: Nasze dzieci corocznie zdają oficjalne egzaminy w szkole, do której są zapisane, na podstawie których ich wiedza jest weryfikowana i sprawdzana. Stanowi on podstawę promocji dziecka do następnej klasy. W trakcie roku szkolnego żona na bieżąco sprawdza poprawność ich nauki, postępy i rozwój w nauce. Nie ma ocen. Są nagrody za wykonanie pewnej części materiału (pieczenie babeczek, kino, KFC, nocleg u koleżanki itp.).

9. Czy nie mają Państwo problemu z łączeniem roli rodzica i nauczyciela? Mówi się, że pracy nie należy przenosić do domu, wiele osób ma też problem np. pracując ze współmałżonkiem. Czy to nie jest analogiczna sytuacja?

Nie. Edukację domową traktujemy jako coś normalnego. Dla nas jest to część naszego powołania rodzicielskiego więc nie oddzielamy bycia mamą czy tatą od bycia nauczycielem. Proszę zwrócić uwagę na to, że edukacja domowa przez osiemnaście stuleci naszej ery była naturalną i dość powszechną formą kształcenia. Upowszechnienie się w Europie publicznej i obowiązkowej szkoły przynosi dopiero wiek XIX. W 1825 r. w Prusach Wschodnich wszedł w życie przepis o powszechnym obowiązku szkolnym z powodu militarnej porażki Prus. Przyczyn dopatrywano się w niskim wyedukowaniu żołnierzy, na których spoczywał obowiązek ekspansji. Rodzice oddając dzieci do szkoły zobowiązani byli podpisać oświadczenie o „przejęciu” odpowiedzialności za edukację przez szkołę (państwo). Państwo wprowadziło więc w życie instytucję kulturowego przymusu, w której główna odpowiedzialność za edukację i wychowanie spoczywała na nauczycielu. Rodzic czuł się zwolniony z edukacyjnego obowiązku. Trudno oczywiście nie dostrzec tu związku z wzrastaniem idei państwa narodowego i szkoły jako miejsca budzenia narodowej tożsamości. My dziś, nie wiedzieć dlaczego, traktujemy zarówno przymusową, jak i państwową edukację i to jeszcze „szkolną” jako coś „normalnego”. My opowiadamy się za wolnością, ale i odpowiedzialnością w edukacji – prawie rodziców, obywateli do kształcenia dziecka zgodnie z własnym sumieniem i światopoglądem. Mówię oczywiście o poważnym podejściu do edukacji, nie zaś „edukacyjnej partyzantce”.


10. Czy dzieci Państwa są zadowolone ze swojego sposobu edukacji? Jak wypadają na semestralnych sprawdzianach? Jaki jest ich poziom w stosunku do tego, czego się razem uczycie?

Egzaminy jak do tej pory zdają bez problemu z dobrymi wynikami. Oby tak dalej. Natomiast sama edukacja domowa mimo wyzwań to przygoda dla całej naszej rodziny. Chyba największą trudnością jest dyscyplina. Z dyscypliną i entuzjazmem do rozpoczęcia lekcji było jednak podobnie gdy Zuzia chodziła do zerówki. "Nie chce mi się" dotyczyło wtedy wyjścia do szkoły, teraz niekiedy dotyczy siadania przy biurku. Tyle, że w domu łatwiej ją zachęcić, zaciekawić i kiedy już "połknie haczyk" potrafi spędzić na nauce więcej czasu niż od niej tego wymagamy. Dom jednak bardziej kojarzy się z zabawą niż nauką. Musieliśmy więc wymyślić system motywacji, który dla dziecka jest dość ważnym bodźcem do uczenia się. Szczególnie dla Janka, dla którego dużą inspiracją do działania są nowe wyzwania.


11. Do kiedy planuje pan edukację domową dzieci? Czy zakłada Pan w pewnym momencie przeniesienie ich do placówki, co ze studiami?

Nie wiemy jak długo będziemy uczyli dzieci w domu. Decyzję w tym względzie podejmujemy z roku na rok przed wakacjami. Jak do tej pory, dzięki Bogu, nie przyszło zniechęcenie ani do nas, ani do dzieci, a z wyników nauczania domowego jesteśmy bardzo zadowoleni. Oczywiście nie wykluczamy możliwości przeniesienia ich w przyszłości do szkoły gdy stwierdzimy, że nadszedł na to właściwy moment: np. gdy ocenimy, że szkoła jest w stanie zapewnić im lepszą edukację. Póki co taki czas jeszcze nie nadszedł.