Dziś fragment ciekawego artykułu Tomasza Cukiernika z Opcji na Prawo nt. wolności słowa.
"Paląc papierosy Marlboro i popijając coca-colę, na płaskim monitorze firmy Samsung czyta dokument napisany w programie firmy Microsoft. Czyżby był to jakiś zachłyśnięty globalizacją kapitalista? A może doktrynerski neoliberał? Nietrafione! To 28-letni Sławomir Sierakowski, redaktor naczelny skrajnie lewicowej „Krytyki Politycznej”. W ten sposób w pełni korzysta z dobroci produktów globalnego kapitalizmu i wolnego rynku, który tak gruntownie krytykuje. Podstawowym celem wydawców tego kwartalnika jest bowiem „wprowadzenie i umocnienie w sferze publicznej lewicowego projektu walki z ekonomicznym i kulturowym wykluczeniem”.
Co więcej, jak lewicowcy chwalą się na swojej stronie internetowej, do ich działalności hojnie dokładają podatnicy! Wydawanie kwartalnika i prowadzenie witryny internetowej w 2007 roku dofinansowane zostało mianowicie ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach Programu Operacyjnego „Promocja czytelnictwa”. Ponadto pismo ukazuje się dzięki wsparciu finansowemu Wydawnictwa Naukowego PWN, a także Fundacji im. Stefana Batorego. Środowisko Krytyki Politycznej w 2006 roku stworzyło w centrum Warszawy REDakcję, czyli ośrodek wymiany myśli, gdzie organizowane są spotkania, dyskusje, warsztaty, pokazy filmowe i wystawy. W styczniu 2008 roku inicjatywa ta otrzymała nagrodę kulturalną „Wdechy 2007” w kategorii Miejsce Roku przyznawaną przez warszawski dodatek niezrównanej Gazety Wyborczej.
Tymczasem dwulicowi lewicowcy oburzają się, że Empik zdecydował, iż nie będzie sprzedawał pism erotycznych w swoich salonach, bo nie przynoszą one odpowiedniego zysku i tylko zajmują miejsce na półkach. Podniesiono larum, że zagraża to wolności słowa. Ale problem nie dotyczy tylko niszowej prasy erotycznej. Podobnie jest na przykład z konserwatywno-liberalnym Najwyższym CZASem!, nowym kwartalnikiem Stańczyk Królewski czy choćby Opcją na Prawo, które to periodyki można dostać w nielicznych punktach z prasą. I to dla lewicowców nie jest oczywiście żadna dyskryminacja. Dlaczego nie domagają się oni od kiosków Ruchu, by w każdym sprzedawano nasz miesięcznik?
Oczywiście to powinna być suwerenna decyzja każdego handlowca, jakie tytuły zamierza dystrybuować. Bo to on ponosi koszty tej transakcji, a sprzedaż gazet to taka sama działalność gospodarcza, jak każda inna – firma musi przynosić zysk, a nie oglądać się na humory co poniektórych. Jeśli jakieś czasopismo słabo się sprzedaje i zostaje wycofane przez niektórych dystrybutorów, to nie znaczy, że ogranicza się wolność słowa. Zainteresowany czytelnik zawsze może iść do konkurencji, czy kupić tytuł wysyłkowo albo go po prostu zaprenumerować. Jest wiele możliwości".
Tomasz Cukiernik,
Całość artykułu można przeczytać w numerze 4 miesięcznika "Opcja na Prawo" z 2008 r.