poniedziałek, 13 stycznia 2020

Ewangelizacyjne dopasowanie czy zamieszanie?

Niektórzy chrześcijanie uważają, że aby być skutecznymi w ewangelizacji, muszą zminimalizować różnice między sobą a niewierzącymi. Aby przyciągnąć niechrześcijan muszą dopasować nabożeństwo do rozrywkowych standardów poza kościołem. Aby pokazać, że są takimi samymi cool ludźmi muszą dzielić z niewierzącymi ich standardy obyczajowe. Aby pokazać, że budują tylko mosty, a nie płoty, nie używają słów: grzech, odstępstwo, nawrócenie, zwiedzenie, niemoralność, nabożeństwo, liturgia lecz „wychodzą ze strefy komfortu”, „poszerzają swoje granice” i „wypływają na głębię”.

Ale koniec tej strategii jest taki, że po pewnym czasie dostarczania doznań i niemądrych zapewnień budzisz się w tak samo ciemnym pokoju mając wokół ludzi zafascynowanych nie Ewangelią, Bogiem, lecz rozrywką w religijnym opakowaniu. Odkrywasz, że ludzie w kościele nie znają i nie czytają codziennie Biblii, nie modlą się, nie zaśpiewali w życiu ani jednego Psalmu, traktują Kościół niczym konsumenci, rozmowy o treści Biblii oraz teologii traktują jako nieduchowe i zagrażające ich "intymnej, prywatnej relacji z Jezusem", kochają swoje stare, dobre grzechy, nie przeszkadzają im błędne nauki, grzech w kulturze i traktowanie Boga jak hipstera z brodą.

W końcu odkrywają, że w dziedzinie rozrywki, marketingu i wizerunku wynik starcia Kościół vs. świat brzmi 0:3. Wówczas zamiast spiąć pośladki i dążyć do wyrównania, po prostu powiedz: nie gram w to! Mam inny cel.