środa, 12 listopada 2008

Obama musi zostać prezydentem

... dla dobra Ameryki. Ale nie w wymiarze politycznym. Tym niech się zajmują inni. W wymiarze duchowym Ameryka potrzebuje odnowy. I być może Biały Dom dla kandydata Demokratów okaże się krokiem w tym kierunku. Bo… nastaną trudne czasy dla “chrześcijan politycznych”.

Prezydentura Obamy będzie oznaczała - jak wynika z deklaracji jego i jego środowiska politycznego - odwrót od amerykańskiej “rewolucji konserwatywnej” z jej promocją wartości religijnych i rodzinnych w życiu publicznym. To także koniec hegemonii zadowolonych z siebie neocons, instrumentalnie traktujących tzw. wartości chrześcijańskie, które w swojej propagandzie utożsamiają oni z etosem upowszechnianej przez nich na całym świecie amerykańskiej demokracji. Po latach tłustych (godne pochwały gesty pro life prezydenta Busha juniora), wbijających chrześcijan amerykańskich w pychę zbawiania ludzkości od lewactwa czy “islamofaszyzmu” (skądinąd co za bzdurny termin autorstwa zdaje się Normana Podhoretza), przychodzą lata chude. I dobrze. Politycznie to będzie przegrana, zakładając rzecz jasna, że za Obamą przyjdzie “rewolucja kulturalna”, “wyzwolenie obyczajowe”, “laicyzacja” (cokolwiek by to ostatnie w warunkach amerykańskich miało oznaczać). Jeśli jednak przy okazji amerykańscy chrześcijanie poczują na swoich barkach w najbliższych latach w wymiarze publicznym ciężar krzyża - krzyża politycznej klęski, to mogą wygrać. Wygrać coś znacznie więcej niż tegoroczne prezydenckie wybory.

Filip Memches (44.org.pl)

___________

Zwięzły i ciekawy tekst jaki dzisiaj znalazłem.