wtorek, 31 sierpnia 2010

Dziecko jako przedmiot konsumpcji

Poniższy tekst to fragment książki pt. „Razem osobno” Zygmunta Baumana, Kraków 2003, s. 132-133

"W naszych czasach dziecko jest przede wszystkim przedmiotem uczuciowej konsumpcji.

Przedmioty konsumpcji służą zaspokajaniu potrzeb, pragnień i zachcianek konsumenta: podobnie dzieci. Chcemy posiadać dzieci ze względu na rozkosze rodzicielstwa., których mają nam one dostarczyć – niepowtarzalne radości, których żaden inny przedmiot konsumpcji, choćby najbardziej finezyjny i wyrafinowany, nie potrafi nam zapewnić. Ku utrapieniu handlowców, rynek nie potrafi też zaoferować klientom zadowalających namiastek, choć utrapienie to łagodzi przynajmniej częściowo coraz większa ekspansywność komercyjnego świata w zakresie produkcji i eksploatacji „oryginalnych przedmiotów”.

Tam gdzie mowa o przedmiotach konsumpcji, satysfakcję klienta mierzy się zwykle wysokością poniesionych kosztów; klient „płaci i wymaga.”

Dzieci to jeden z najkosztowniejszych wydatków, jakie przeciętny konsument ponosi w ciągu całego swojego życia. W kategoriach czysto finansowych dzieci kosztują więcej niż luksusowy najnowszy samochód, podróż dookoła świata, a nawet własna okazała rezydencja. Co gorsza, z upływem lat koszty będą prawdopodobnie rosły, a ich wysokości nie da się z góry określić ani oszacować nawet w przybliżeniu. W świecie, który nie oferuje już ludziom przetartych dróg kariery i stałego zatrudnienia, w którym ludzie nieustannie zmieniają pracę i miejsca pobytu, udzielenie pożyczki hipotecznej bez ustalania wysokości rat i bez określenia terminu ich spłaty oznacza poniesienie wyjątkowo wysokiego ryzyka i wystawianie się na ciągły niepokój i obawę. Człowiek zastanowi się dwa razy, nim coś takiego podpisze, a im dłużej będzie się zastanawiał, tym bardziej oczywiste wyda mu się ryzyko. Ale najdłuższe nawet rozważania i bicie się z myślami nie usuną owej przykrej domieszki niepewności, która mąci smak radości. Poza tym w naszych czasach posiadanie dzieci jest kwestią decyzji nie przypadku – i jest to okoliczność, która przysparza dodatkowego bólu głowy. Wybór między posiadaniem bądź nieposiadaniem dzieci jest bez wątpienia najbardziej brzemienną w skutki i najtrwalszymi konsekwencjami obarczoną decyzją, przed jaką stajemy w ciągu całego naszego życia, i dlatego kosztuje najwięcej nerwów i stresu.

Poza tym nie wszystkie koszty można przeliczyć na pieniądze, tych zaś, których nie można, nie da się w ogóle zmierzyć ani oszacować. Zaprzeczają one wyuczonym zdolnościom i upodobaniom racjonalnych podmiotów, którymi być pragniemy. „Tworzenie rodziny” jest jak skok w ciemne wzburzone odmęty. Jego prawdopodobnym skutkiem nie będzie zaś jedynie utrata lub odsunięcie w czasie innych kuszących rozkoszy, wciąż nie wypróbowanych, nieznanych i niemożliwych do przewidzenia konsumpcyjnych atrakcji, choć już to tylko jest straszliwym wyrzeczeniem, sprzecznym z nawykami rozważnego konsumenta.

Posiadanie dzieci oznacza stawianie ponad własną wygodę dobra drugiej, słabszej i uzależnionej od nas istoty. Trzeba wyrzec się części własnych prerogatyw, wyrzekać się ich wciąż od nowa: codziennie, rok po roku. Ryzykując, o zgrozo! „utratę niezależności”. Posiadanie dzieci może oznaczać konieczności ograniczenia ambicji zawodowych, konieczność „poświęcenia kariery”; ci, którzy osądzają naszą zawodową przydatność, patrzą krzywym okiem na każdy przejaw podwójnej lojalności. Co gorsza, posiadanie dzieci oznacza zgodę na popadanie w zależność i podwójną lojalność na czas nieokreślony, wzięcie na swoje barki bezterminowego i nieodwołalnego zobowiązania, bez możliwości „wypowiedzenia umowy”; zobowiązania sprzecznego z istotą życiowych strategii płynnej nowoczesności, którego większość ludzi w innych dziedzinach życia stara się okazać za wszelką cenę unikać. Uświadomienie sobie tego faktu może się okazać traumatycznym doświadczeniem. Poporodowe depresje i małżeńskie (partnerskie) kryzysy to schorzenia typowe dla płynnej nowoczesności, podobnie jak anoreksja, bulimia czy niezliczone odmiany alergii".