Taniec jest chyba najlepszą metaforą małżeństwa – bo jest piękny, kiedy działa, i bolesny, kiedy nie działa. Podobnie jak w małżeństwie, potrzeba dwojga ludzi, którzy razem wierzą w coś większego niż ich własny rytm.
Mężczyzna prowadzi, kobieta podąża. Taki jest kształt tej rzeczy. Ale żadne z nich nie pozostaje bezczynne. Ona nie jest marionetką, a on nie jest tyranem. Poruszają się inaczej, bo są inni. A jednak poruszają się razem. O to właśnie chodzi.
Owszem, on idzie pierwszy – ale jej reakcja zmienia całą scenę. Kobieta nie tylko podąża; ona interpretuje. Dodaje napięcia, wdzięku i wyczucia rytmu. Dajesz mężczyźnie prowadzenie, a kobiecie scenę, a oni albo będą się potykać, albo stworzą coś, co uciszy całe pomieszczenie.
Czasem jedno lśni. Czasami drugie słabnie. To nie równowaga – to porządek. I nie jest to czyste ani przewidywalne. Jest żywe. Miejscami jest dzikie. Dlatego jest dobre.
Weźmy konkursy tańca. Partnerzy są dobierani w pary losowo – zazwyczaj obcy sobie ludzie – i otrzymują kilka piosenek, szybką i wolną. Pamiętam, jak oglądałem pary tańczące do jednej z melodii. Bez praktyki. Bez planu. Tylko instynkt i uwaga. Słuchali się nawzajem swoimi ciałami, łapali muzykę jak prąd i płynęli na niej. To nie była wyreżyserowana choreografia, to było odkrywanie siebie nawzajem.
Ruchy były zmysłowe – ale nie sprośne. Nie chodzi o pożądanie. Chodzi o bycie świadomym drugiej osoby. Słuchanie całym ciałem. Reagowanie z wdziękiem, powściągliwością i swego rodzaju muzycznym instynktem. To jest piękne, choć niebezpieczne.
Pobożny mężczyzna nie chce żony, która tylko kiwa głową. Chce kobiety, która odpowiada na jego prowadzenie, tak jak muzyka odpowiada na ciszę. Ale kiedy kobieta się wycofuje, kiedy staje się krucha lub zgorzkniała, cały taniec się rozpada. To samo dotyczy mężczyzny, który nie ma odwagi, by przewodzić.
Małżeństwo to nie choreografia. To nie scenariusz. To dwie dusze uczące się kroków w czasie rzeczywistym, czasem potykające się o siebie, czasem śmiejące się, czasem stojące w oszołomieniu, bo idealnie złapały rytm.
Kiedy to wszystkie się dzieje? To nie jest jakaś ulotna duchowa błogość. To coś ziemskiego. To coś ciężkiego. To coś dobrego jak ciepły chleb i mocna kawa. To ten rodzaj dobra, które sprawia, że wierzysz, że Bóg wiedział, co robi, kiedy stworzył ich mężczyzną i kobietą.
* Autor jest pastorem Kościoła reformowanego East River Church w Batavia (Ohio, USA). Wraz z żoną Emily mają ośmioro dzieci.