czwartek, 30 sierpnia 2012

Jak uczyć dzieci walczyć ze smokami?

Nasze dzieci uwielbiają, gdy czytam im "Opowieści z Narnii". Dobrze znają np. historię Eustachego, który w części "Podróż Wędrowca do Świtu" zamienił się w smoka, ponieważ nic nie czytał o życiu smoków. Wolał książki "o eksporcie oraz imporcie", dlatego nie znał dobrze świata. Nie wiedział, w jaki sposób może ochronić siebie od bycia smokiem i zachowywania się jak on.

Znaczna część edukacji, którą nabywa wiele dzieci pomija aspekt życia smoków, a skupia się na imporcie węgla brunatnego w Ameryce Południowej. Niekiedy mojemu synowi mówię: "Miałeś bronić swoje siostry przed smokiem, a sam się nim stałeś. Musisz przestać nim być. Grzech to smok w twoim sercu. Czy wiesz kto przyszedł go zabić?". "Jezus".

Dzieci dobrze wiedzą to, o czym nie wie wielu dorosłych - że smoki istnieją. Dlatego uczymy je na temat ich pożywienia, z których najbardziej smakowitym kąskiem jest nasze serce. W kształtowaniu chrześcijańskiego charakteru naszych dzieci nie chodzi zatem o to, by chronić je przed ciemnością i jaskiniami, ale o to jak mają zabijać smoki, gdy jakiś będzie na widoku. Ich najczęstsze imiona to Pycha, Chciwość, Nieposłuszeństwo, Kłamstwo i Kłótnia. Sztuka przygotowania dziecka do życia w świecie polega na uczeniu ścinania smokom łbów. Gdy Duch Święty zstąpił na Dawida ten ściął głowę jednego z nich o imieniu Goliat.

G.K. Chesterton powiedział: "Książka bez czarnego charakteru jest złą książką". Aby powieść, film, baśń były dobre muszą mieć w sobie cechy Ewangelii, która jest opowieścią o Wielkim Wojowniku niszczącym łeb smoka, by uwolnić spod jego panowania dziewczynę. Zakończenie wszyscy znamy: "wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie". Ewangelia to opowieść z happy endem i wzorzec dla większości baśni, które znamy i kochamy. W każdym z nas jest gdzieś ta ukryta tęsknota do takiego zakończenia historii naszego życia. Dlaczego więc mielibyśmy nie dołączać do armii Króla?

Jako rodzice powinniśmy szukać historii dobrze opowiedzianych. Wielu z nas lubi np. "Władcę Pierścieni" lub "Hobbita", ponieważ uczą wielu prawd o świecie, ludzkim charakterze i nt. znaczenia naszych powołań:
- "Cokolwiek zobaczycie za tą bramą - pozostańcie na swoich stanowiskach" - pouczał Gandalf
- mówimy dzieciom: nie zachowuj się jak Gollum na widok Pierścienia
- bądź szlachetny i odważny jak Aragorn
- nie musisz zachowywać się jak ork, by walczyć z orkami
- kochaj, bądź lojalny i gotowy do poświęceń wobec przyjaciół jak Sam wobec Frodo
- Bilbo: Krasnoludy odzyskały zapał! Gandalf: Bo idą za swoim królem! ("Hobbit")
- Gandalf: Unikaj Trolli! ("Hobbit")
- Bilbo: Przygody! To znaczy: nieprzyjemności, zburzony spokój, brak wygód. Przez takie rzeczy można się spóźnić na obiad. ("Hobbit")

Sami musimy się tego wszystkiego uczyć, ponieważ jest ogromna różnica między zgrzybiałym konserwatystą, który nie ma ochoty się podnieść znad klawiatury (bo ktoś w internecie się z nim nie zgadza), a radosnym wojownikiem naśladującym Chrystusa w jego męstwie, szlachetności i miłości. Podobnie, jest różnica między lekkomyślnym i w ostateczności obojętnym wobec lwa Aslana karłem, który swą bierność tłumaczy głupawym "karły należą do karłów" (dlatego nie biorą udziału w bitwie Narnijczyków z Kalormeńczykami), a Piotrem z wyciągniętym mieczem i okrzykiem "za Narnię!".

Wraz z Jolą (moją żoną) zwracamy uwagę na trzy aspekty w wychowywaniu naszych dzieci:
- poprzez nauczanie - kiedy przekazujemy formalne instrukcje podczas nauczania domowego, jazdy samochodem, wycieczki do lasu, wspólnych gier czy podczas codziennej rodzinnej społeczności przy czytaniu Biblii,
- poprzez osobisty przykład - pamiętając, że dzieci widzą więcej niż słyszą,
- poprzez modlitwę - codziennie w gronie rodziny, w indywidualnych modlitwach oraz w kościele.

Jako chrześcijańscy rodzice starajmy się pamiętać, że pracujemy w "blasku wiecznych rezultatów" (Cornalius Van Til), dlatego nawet jeśli nikt nie widzi naszych wysiłków - dostrzega je Bóg. Każdy ugotowany posiłek, każda zmieniona pielucha, każda uprana koszula, wymienione koło dziecięcego roweru, dobrze opowiedziana  historia mają znaczenie. Bóg widzi nasz wysiłek. 

środa, 29 sierpnia 2012

Polemika z "Supernianią"

Dziś chciałbym się podzielić z Wami wymianą poglądów z panią Dorotą Zawadzką ("Supernianią") z jej profilu Facebooka po moim wczorajszym wpisie.

Dorota Zawadzka:

Zastanawiałam się czy pisać odpowiedz, bo niestety poziom wypowiedzi jest agresywny i chwilami niemerytoryczny. TRZY wymienione przez księdza przekonania "Superniani" (czy są wg księdza tożsame z przekonaniami Doroty Zawadzkiej): "Niestety nie do końca wiemy w jakie wartości pani Dorota wierzy i co/kto jest ich źródłem. Jednego natomiast możemy być pewni: że jej pedagogika pod względem religijnym, światopoglądowym jest ściśle określona. Co więcej, w bardzo misjonarski sposób, krzewi wyznawane przez siebie dogmaty. Przykładowe z nich: 1. Dziecko nie rodzi się grzesznikiem lecz jako neutralne. 2. Orientacja nauczyciela nie ma żadnego znaczenia w procesie nauczania. 3. Fizyczna dyscyplina i rodzicielska miłość w każdym przypadku wzajemnie się wykluczają." 

1. Nie będę rozwijać odpowiedzi bo NIE mam pojęcia jaką drogą ksiądz doszedł do takiego wniosku? Czy poprzez moje zdanie na temat bezzasadności kar fizycznych. Bo wg księdza trzeba dziecko karać fizycznie wszak grzesznym się urodziło?

2.TAK! Orientacja nie ma żadnego znaczenia, tak samo, jak nie ma znaczenia czy nauczyciel jest wierzący, ateistą czy też ma inny kolor skóry lub wyznaje inną religię. MA UCZYĆ przedmiotu. Matematyki, chemii czy wf. Nie ma dla mnie znaczenia kim jest prywatnie, jeśli tylko nie robi nic niezgodnego z prawem. Ma być dobrym i mądrym człowiekiem. I umieć przekazać wiedzę ze swojego przedmiotu.

3.TAK! Fizyczna dyscyplina i rodzicielska miłość wzajemnie się WYKLUCZAJĄ. Bo ALBO kocham ALBO biję. Nie można bić z miłości ani z miłością. Jeśli ktoś uderza drugą osobę, to ją krzywdzi a jeśli ją krzywdzi to znaczy że jej nie kocha. Dla mnie proste.Ksiądz powinien to doskonale rozumieć. Ale skoro nie rozumie to ja tego księdzu nie wytłumaczę. W dość nieprzyjemnym tekście ( zapewne pisanym z miłością do bliźniego) pisze ksiądz że nie wie" w jakie wartości wierzę i kto i co jest ich źródłem". Polecam kurs aksjologii.

 PS. Dodam również, by uzupełnić wiedzę księdza,uparcie piszącego o mnie "niania" że nie jestem "nianią". Jestem psychologiem, pedagogiem, nauczycielem akademicki, autorką poradników i wielu artykułów popularyzujących wiedzę naukową, od 30 lat pracującą w zawodzie "pomagacza". Wielokrotnie pomagałam kobietom i dzieciom, którym księża mówili, że "powinni godnie znosić przemoc w swoim domu, gdyż mąż na pewno kocha, ale tę miłość wyraża w jedyny znany sobie sposób" - poprzez bicie i maltretowanie kobiety i dzieci. Ciekawa jestem co ksiądz mówi dziecku, które przychodzi do księdza po pomoc - gdyż właśnie tatuś ( zapewne mądry i miłujący) po przeczytaniu choćby dyskutowanego artykułu przyłożył drewnianą łyżką. Z miłością. Jakie słowa cisną się księdzu na usta? O nadstawianiu innej części ciała, o miłości bliźniego? Jakie? Bardzo jestem ciekawa.

Moja odpowiedź:

 Pani Doroto, dziękuję za odniesienie się do tekstu. Zacznę od tego, że mój wpis jest "jedynie" odpowiedzią na Pani krzywdzącą wobec autora i dodałbym bardzo ostrą wypowiedź nt. przywoływanego artykułu.

1. O Pani aksjologicznym spojrzeniu na naturę dziecka przeczytałem choćby na portalu polki.pl gdzie stwierdziła Pani iż "dziecko nie rodzi się złe". Mniemam więc, że neutralne (lub z natury dobre). Innych rozwiązań nie dostrzegam. Kiedy jako pastor z chrześcijańskiej perspektywy stwierdzam, że dziecko rodzi się z "grzeszną naturą", obarczone grzechem pierworodnym to nie twierdzę w ten sposób, że jest złe do szpiku kości i wszelkie jego wybory od maleńkości są grzeszne. Wskazuję raczej w ten sposób na jedną z głównych przyczyn wychowawczych problemów w zachowaniu dziecka i potrzebę miłosnego wychowania. Pani polemizując z tym spojrzeniem - angażuje się w dyskusję światopoglądowo-religijną. I nie mam o to pretensji ponieważ ma Pani prawo do swojego zdania. Zauważam jednie, że każdy rodzaj wychowania, pedagogiki jest wyrazem określonego spojrzenia na świat i człowieka. Chodzi jedynie o to by nie przypisywać sobie roli kogoś "neutralnego" pod tymi względami. Pani poglądy są stawianiem wyzwania chrześcijańskiej pedagogice i warto aby Pani miłośniczki miały tego świadomość.

2. Jak napisałem: stwierdzenie, że "orientacja nie ma żadnego znaczenia" jest prawdą, ale tylko po pewnymi warunkami. Pani zaś o tych warunkach nie napisała, a jedynie podzieliła się bardzo ogólnym stwierdzeniem. "Łamanie prawa" to wg mnie oczywista granica i z tym każdy się zgadza. Ja bym ją postawił o wiele bliżej: np. oswajanie środowiska szkolnego z homoseksualnym stylem życia (niekoniecznie poprzez werbalne instrukcje). Na uczestnictwo w takim kontekście edukacyjnym nie muszą się zgadzać wszyscy rodzice, prawda?

3. Jeśli chodzi o dyscyplinowanie to bardzo trudno jest mi z Panią poważnie rozmawiać ponieważ dokonuje Pani bardzo dużych i wg mnie błędnych uogólnień oraz całkowicie spłyca temat. Jako pedagog powinna Pani umieć dokonywać podstawowych rozróżnień: nie każdy człowiek w masce jest złodziejem, nie każdy, kto potrafi zmienić oponę musi być mechanikiem i nie każdy, kto mówi po chińsku musi być tłumaczem. Na podobnej zasadzie, nie każdy kto trzyma w ręku drewnianą łyżkę musi być agresywnym zwyrodnialcem (o tym jest tekst D.Wilsona). Wydaje mi się, że nie zrozumiała Pani treści komentowanego artykułu, o czym mogłoby świadczyć również Pani końcowe pytanie nt. dziecka szukającego pomocy przed agresywnym ojcem. Ma się ono nijak ani do treści artykułu, ani do polemiki ze mną. W tego typu przypadkach ma Pani we mnie sojusznika, a nie adwersarza.

PS. Nadal nie wiem skąd Pani czerpie przekonanie o istnieniu wartości. Z jakimi wartościami dziecko powinno być wychowywane? Czy jest wśród nich miłość do Boga i Jego Słowa? Kto decyduje o tym co wchodzi w skład tych wartości?

PS.2. Proszę wybaczyć określenie "niania", ale było to nawiązanie do roli, w którą Pani weszła i z którą jest kojarzona przez wielu widzów telewizyjnego programu.

PS.3. Ubolewam, że niektórzy duszpasterze udzielali tego typu rad, o których Pani pisze. To smutne. Reakcja zupełnie niewspółmierna do powagi sytuacji. Pozdrawiam.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Superniania Supermądra

W minioną niedzielę jedna ze znajomych osób poinformowała mnie, że pani Dorota Zawadzka znana jako „Superniania” skomentowała pokrótce na swoim facebookowym profilu artykuł Douglasa Wilsona pt. „Łyżka edukacyjna” umieszczony na stronie naszego kościoła (jego pierwotne tłumaczenie ukazało się w „Reformacji w Polsce”).

Przypomnę, że pani Dorota stała się dla niektórych polskich mam specjalistką od wychowywania wszystkich dzieci po tym jak została wylansowana na „narodową nianię” przez bardzo wyrazistą politycznie oraz ideologicznie stację TVN pokazującą dzielne boje pani Doroty z dziećmi rodziców szukających pedagogicznego wsparcia.

Oto ten wpis:

"Bóg jest dobry, a Jego Słowo mądre. Włożył w ręce rodziców kij. Nalega jednak, byśmy używali go w zgodzie z Bożym charakterem pełnym dobroci, mądrości i wyrozumiałości. Tylko wtedy przekażemy naszym dzieciom mądrość przy pomocy kawałka drewna. Drewno komunikuje wielka mądrość, lecz przekazać ją potrafi tylko ten, kto sam jest mądry” (to cytat z artykułu). „Autor tekstu sam zdecydował, że jest mądry. Mam zgoła odmienne zdanie. Tekst uważam za głupi i szkodliwy!”

I jeden z komentarzy autorki pod wpisem: „Jakie znaczenie ma orientacja nauczyciela? ŻADNEGO. Dziecko trzeba wychowywać w zgodzie z wartościami. Ludzie wierzący wychowują w zgodzie z wiarą raczej niż z Bogiem”.

Niestety tego typu uwagi utrwalają wizerunek pani Zawadzkiej jako srogiej pedagogicznej inkwizytorki tropiącej wszelkie ślady rodzicielskiej dyscypliny, które naruszają jej wizję świata oraz wychowawcze oczekiwania wobec polskich rodziców. To bardzo niedobrze, bowiem czytając inne wpisy autorki na Facebooku dostrzegam w niej naprawdę „ludzkie odruchy” (np. wpis o meczu Barcelona-Real!) i życzliwość w podejściu do ludzi. Żywię nadzieję, że nie tylko wobec tych, którzy kliknęli „Lubię to” na jej oficjalnym profilu, ale również tych, którzy świadomie praktykują odmienne metody wychowawcze niż tylko te „kanonizowane” przez panią Dorotę.

Nie zamierzam bronić autora artykułu – pastora Douglasa Wilsona. Artykuł broni się sam. Zresztą sam autor zrobiłby to lepiej ode mnie. Każdy z czytelników może odsłuchać jego wykładów nt. edukacji z ubiegłorocznej konferencji w Poznaniu (wykłady nr 6-9) lub poczytać artykuły nt. małżeństwa i wychowania dzieci – wyrabiając sobie samodzielnie opinię nt. jego nauczania w niniejszych kwestiach.

Nie wiem czy Douglas Wilson „sam zdecydował, że jest mądry”, o czym tak jednoznacznie zawyrokowała pani Zawadzka. Najzwyczajniej, jako doświadczony rodzic, autor wielu książek nt. rodziny, wykładowca i pastor wypowiedział się na temat wychowania uważając, że ma w tej materii coś wartościowego do przekazania. To samo czyni zresztą pani Dorota przedstawiając siebie jako „stałego eksperta w sprawach wychowania w wielu programach telewizyjnych i radiowych”. Któż bowiem mniemający, że mądrości mu jednak brakuje zgodziłby się być medialnym ekspertem od wychowania, specjalistką pouczającą tysiące rodziców (również tych, którzy o to nie proszą) i określającą jako „głupich” poglądów osób, którzy myślą inaczej?

Zastanawiam się ile złej woli trzeba mieć aby widzieć „głupotę i szkodliwość” w tekście zwracającym uwagę na mądrość, dobroć oraz wyrozumiałość w dyscyplinowaniu dziecka w miłości i poszanowaniu jego godności. Kogo pani Zawadzka ma przed oczami czytając powyższy artykuł? Zagniewanego zwyrodnialca, który z pomocą kawałka badyla chce wyładowywać swoje frustracje na swoim synu lub córce? Maltretowane, posiniaczone dziecko, które na widok wracającego do domu pijanego ojca chowa się pod łóżko? Jeśli tak to proponuję ponowną i powolną lekturę artykułu. Jeśli kogoś mniej pijanego i mniej agresywnego – również.

Osobiście nie chciałbym powierzać moich dzieci pod opiekę niani, która twierdzi, że orientacja seksualna nauczyciela nie ma znaczenia, ponieważ nie chcę aby moje dzieci myślały w ten sposób. Tu na marginesie warto dodać, że orientacja seksualna nauczyciela nie ma znaczenia, ale jedynie dla pani Doroty (i osób podzielających jej zdanie). Szanuję to, choć jako tata trójki dzieci uważam tą postawę za zbyt nonszalancką. Dla innego rodzica może to mieć znaczenie (np. jeśli nauczyciel świadomie upublicznia to z kim woli uprawiać seks) i ani mnie, ani Superniani, ani komukolwiek nic do tego. Natomiast powinno to mieć znaczenie w sytuacji, gdy tenże nauczyciel postanawia (w subtelny lub bezpośredni sposób) „oswajać” uczniów (i środowisko szkolne) z homoseksualnym stylem życia jako czymś aksjologicznie neutralnym lub wręcz dobrym bo nadającym „kolorytu i różnorodności” zachodnioeuropejskiej kulturze. Pani Dorota ma więc rację mówiąc, że „dziecko należy wychowywać zgodnie z wartościami”. Niestety nie zechciała na nie wskazać, nazwać ich. Z którymi wartościami? Przez kogo i jak ustalanymi lub wyznawanymi?

Mnie osobiście cieszy, że „narodowa niania” wierzy w istnienie jakichś obiektywnych „wartości”. To przekonanie kładzie bowiem płaszczyznę porozumienia i wspólną podstawę dla pani Doroty oraz moich poglądów wychowawczych. Niestety nie do końca wiemy w jakie wartości pani Dorota wierzy i co/kto jest ich źródłem. Jednego natomiast możemy być pewni: że jej pedagogika pod względem religijnym, światopoglądowym jest ściśle określona. Co więcej, w bardzo misjonarski sposób, krzewi wyznawane przez siebie dogmaty. Przykładowe z nich: 1. Dziecko nie rodzi się grzesznikiem lecz jako neutralne. 2. Orientacja nauczyciela nie ma żadnego znaczenia w procesie nauczania. 3. Fizyczna dyscyplina i rodzicielska miłość w każdym przypadku wzajemnie się wykluczają.

To tylko przykłady pedagogicznych „prawd wiary” pani Doroty, w mojej ocenie jako pedagoga, rodzica i pastora bardzo szkodliwych dla samych dzieci i mam, które z rad pani Doroty lub współczesnych prorokiń „bezstresowego wychowania” uczyniły „biblię” wychowania własnych dzieci. 

Drogowskaz do modlitwy

"Nie ubóstwo naszego serca, lecz bogactwo słowa Bożego winno określać naszą modlitwę" - Dietrich Bonhoeffer

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Grzechy związane z jedzeniem

Pod wpisem nt. akcji wegan na ul. Długiej w Gdańsku nadal toczy się dyskusja. Dla osób zainteresowanych tematem polecam wykład, który wygłosiłem 3 lata temu podczas jednego z naszych obozów (z serii: Siedem Grzechów Głównych). Dotyczy on grzechu Obżarstwa, a więc nadużyć związanych z podejściem do pokarmów. Jest w nim wątek zarówno nt. braku należytej troski o dobór diety, jak i nadmiernej uwagi oraz ideologiczności w podejściu do sposobu odżywania (w tym wegetarianizmu).

Wykładu można odsłuchać TUTAJ

Przebaczać winy nieusprawiedliwione

"Usprawiedliwiać coś, co niemal samo przez się jest usprawiedliwione, nie jest chrześcijańskim miłosierdziem. To zwykła uczciwość. Być chrześcijaninem znaczy przebaczać winy nieusprawiedliwione, gdyż takie właśnie winy Bóg nam przebaczył.

To bardzo trudne. Może nie jest tak trudno przebaczyć pojedynczą wielką krzywdę. Ale przebaczać nie kończące się zadrażnienia w życiu codziennym, ciągle przebaczać despotycznej teściowej, brutalnemu mężowi, dokuczliwej żonie, samolubnej córce, kłamliwemu synowi - jak można coś takiego osiągnąć? Myślę, że tylko pamiętając o swojej powinności, której świadectwo dajemy co wieczór, powtarzając słowa modlitwy: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Tylko pod tym warunkiem ofiarowane nam jest przebaczenie. Odmówić tego to wyrzec się boskiego miłosierdzia dla nas samych. Nie ma tu żadnej wzmianki o jakichkolwiek wyjątkach, a Bóg dotrzyma tego, co zapowiedział".

C.S. Lewis, Ziarna paproci i słonie

niedziela, 26 sierpnia 2012

Żadna religia nie ma wglądu w całą prawdę?

Niejednokrotnie z ust wielu ludzi słyszałem stwierdzenie, że nie wierzą ani w Chrystusa, ani w Allacha, ani Buddzie ani Krysznie ponieważ "żadna religia nie ma wglądu w całą prawdę". 

Tymczasem chcąc stwierdzić, że żadna z religii nie posiada prawdy musimy być najpierw przekonani o posiadaniu pełniejszej, wyczerpującej wiedzy o duchowej rzeczywistości. Przekonanie, że znamy ją my (np. mówiąc: nie wierz żadnej księdze uznawanej przez ludzi za "natchnioną"), a nie żadna religia jest dogmatycznym i pełnym pewności przekonaniem, że "skoro ja (z jakiejś przyczyny) uważam, że żadna religia nie zawiera w sobie pełni prawdy" to każdy kto uważa inaczej nie poznał rzeczywistości jak należy. W istocie jest to jedno z najbardziej buńczucznych i dogmatycznych stwierdzeń jakie można wypowiedzieć.

O wiele większą otwartość wykazuje ktoś kto twierdzi iż on nie jest pewny co do prawdziwości jakiejkolwiek religii, mimo iż któraś może rzeczywiście być życiodajna i prawdziwa. Dlatego pragnie nadal poznawać, szukać, stawiać pytania, a nawet modlić się do Boga by dał mu się poznać. 

"A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem" - Jeremiasza 29:13

sobota, 25 sierpnia 2012

Lesbijka pastorem, ksiądz gejem

Co pewien czas na światło dzienne wychodzą kolejne skandale na tle seksualnym, których głównymi bohaterami są duchowni Kościoła Rzymskokatolickiego. Mnie osobiście jako pastorowi trudno nie zadać pytania o reakcję władz Kościoła wobec ujawnianych seksualnych afer. Próżno jednak doszukać się jednoznacznych działań kościelnych hierarchów będących przejawem jednoznacznego potępienia niemoralnych pasterzy. Okazuje się bowiem, że w samo nauczanie kościoła wpisane jest niepodejmowanie dyscyplinarnych konsekwencji przeciwko autorom seksualnych nadużyć, których oczywistym przejawem w zdrowym chrześcijańskim środowisku jest nie tylko usunięcie tego typu „pasterzy” z ich funkcji, ale także (w przypadku braku żalu za grzechy i nawrócenia) ekskomunika. Według oficjalnej doktryny Kościoła święcenia kapłańskie, bez względu na postępowanie samego kapłana, są... dożywotnie. Tymczasem Kościół, który chroni w swoim stadzie wilki w owczej skórze jest kościołem, który nienawidzi owiec. Kościół, który kocha owce usuwa spośród siebie wilki, nie zaś karmi je, znajdując dla nich bezpieczne miejsce chroniące przed ujadającymi psami. Skutek akceptacji „programu ochrony wilków” jest taki, że reakcja Kościoła na seksualne ekscesy jego przywódców najczęściej sprowadza się do odczytania kolejnego listu episkopatu będącego wyrazem ubolewania nad istnieniem „wilków”. Uciszanie seksualnych skandali poprzez wycofanie winnych do innego miejsca służby jest brakiem działań oraz obojętnością na grzech.

Z pewnością wielu odpowie, że moja optyka postrzegania nastawienia Kościoła wobec powyższego problemu jest całkowicie błędna, ponieważ tenże wcale nie milczy i przecież jednoznacznie opowiada się przeciwko seksualnym nadużyciom swoich duszpasterzy. Dlatego ujawnione przypadki rozwiązłości księży, proboszczów i biskupów nie mogą być przywoływane jako zarzut wobec Kościoła lecz wobec jego niektórych przedstawicieli (no a poza tym „któż z nas jest bez grzechu...”).

Prawda jest zgoła inna. O podejściu poszczególnych kościołów do jakiejkolwiek kwestii (moralnej, dogmatycznej itp.) głośniej niż słowa świadczą czyny. Gdyby sędzia w majestacie prawa jedynie pokiwał złodziejowi palcem ze słowami: „Tak się nie robi” -zamanifestowałby w ten sposób postawę akceptacji jego czynu i pogardę wobec poszkodowanego. Na podobnej zasadzie nie przekonywałyby mnie słowa pastora będącego w liberalnej denominacji protestanckiej, który zawzięcie twierdziłby, że ich kościół opowiada się przeciwko święceniom duszpasterskim kobiet lub ślubom osób tej samej płci. Moja odpowiedź brzmiałaby: „Wejdźmy do twojego kościoła i zobaczmy co tam mamy”. Czyny mówią więcej niż słowa.

piątek, 24 sierpnia 2012

Kościół zniewieściałych mężczyzn

"Dlaczego tak wielu zniewieściałych mężczyzn i homoseksualistów chodzi do kościoła? Być może dlatego, że Kościół jest jedną z niewielu instytucji społecznych, gdzie nikt nie wywiera na nich presji, aby zachowywali się jak mężczyźni. Tak naprawdę mężczyźni tam są zniechęcani do takiego zachowania. Gdzie indziej w społeczeństwie mężczyzna może pokazać kobiece cechy i zostać za to pochwalonym?"

Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła - David Murrow

Jak Starbucks, gender, dyskurs i "holenderka" mają się do grzechu?

"Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni" - Ew. Mateusza 5:4

Pan Jezus Chrystus naucza, że zanim doznamy pociechy - musimy doświadczyć ewangelicznego smutku: z powodu duchowego ubóstwa, własnych grzechów i zasmucania nimi Chrystusa. Punktem wyjścia jest przekonanie o braku własnych zasług, o własnych grzechach i szczery żal za nie. Musimy uznać własny grzech za problem, za coś co obraża Boga, zasmuca Jego i nas.

Niestety mówienie dzisiaj o grzechu jest niepopularne. Mówi się, że jest to średniowieczne pojęcie dla "ciemnogrodzian" i nikt kto ma jakiekolwiek pojęcie nt. działania prądu nie powinien sobie nim zawracać głowy. Mówienie o grzechu powoduje w ludziach poczucie winy, hamuje żywotność, aktywność, niszczy dobre mniemanie o nas samych, zrzuca nas z tronu ponieważ sugeruje, że... przed kimś odpowiadamy. To zaś jest już za dużym gwałtem na poczuciu własnej niezależności i dobrego mniemania o sobie. Głoszenie biblijnej prawdy nt. duchowego bankructwa człowieka i potrzeby nawrócenia się do Chrystusa nie jest trendy. Jeśli chodzisz do Starbucksa, używasz słów: dekonstrukcja, dyskurs i gender, jeździsz „holenderką” i nosisz trampki za 199 zł – nie możesz używać słowa "grzech". Mówmy raczej o „przełamywaniu tabu”, „niszczeniu utrwalonych kulturowo postaw”, „byciu nowoczesnym Europejczykiem”, „nietłamszeniu naturalnych pragnień” itp.

Drugie błogosławieństwo z Kazania na Górze stoi w całkowitej opozycji wobec takiego myślenia. Nasz Pan mówi: błogosławieni, którzy się smucą. I nie będziemy prawdziwie pocieszeni jeśli nie mamy w sobie tego ewangelicznego smutku.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Weganie w Gdańsku czyli ryba jako "ktoś", a człowiek jako "coś"

W poprzednią niedzielę po naszym Nabożeństwie wybraliśmy się z dziećmi na spacer gdańską starówką (co jest naszym dość częstym zwyczajem). Przy Fontannie Neptuna na ul. Długiej natrafiliśmy na akcję wegańskiego stowarzyszenia EMPATIA, którego przedstawiciele zachęcali do niespożywania oraz nieużywania produktów pochodzenia zwierzęcego. Akcja w główniej mierze polegała na prezentacji zdjęć zwierząt z podpisami wskazującymi na to, że rzekomo niczym nie różnią się od ludzi pod względem wartości życia, odczuwania, sprawności umysłowej, przeżywania emocji, empatii itp. Sam byłem wegetarianinem przez 2 lata i posługiwałem się podobną retoryką do czasu aż zacząłem czytać Pismo Święte i jako konsekwencja tego... ponownie jeść mięso. Białko zwierzęce naprawdę mi pomogło w powrocie podstawowej zdolności odróżniania wartości życia ludzkiego od rybiego.

Osobie obsługującej stoisko stowarzyszenia powiedziałem, że łączę się w sprzeciwie wobec okrucieństwa oraz przedmiotowego traktowania zwierząt. Jednocześnie zapytałem o stosunek ich organizacji do ochrony życia ludzkiego, w szczególności tego, które nie zawsze jest objęte ochroną prawną, a więc nienarodzonych dzieci. Może dwudziestokilkuletnia dziewczyna odpowiedziała, że choć prywatnie każdy z aktywistów ma własne zdanie na ten temat to publicznie nie zajmują się takimi sprawami. Następnie wyraziła swoją solidarność z kobietami, które chcą dokonać "wyboru" dotyczącego zawartości własnego brzucha (odbierając prawo do tego "wyboru" gospodarzowi, który chciałby w nim umieścić ugotowane jajko hodowanej przez niego kwoki).

Patrząc na gdańską akcję "Empatii" pomyślałem jak bolesnym i smutnym absurdem wielu nowoczesnych demokracji jest fakt iż zagrożone wyginięciem gatunki ptaków w lasach państwowych, czy niektóre gatunki ryb morskich cieszą się większą ochroną prawną niż czteromiesięczne nienarodzone dziecko! I ten smutny fakt znajduje poparcie wśród aktywistów "Empatii", którzy mieli to szczęście, że w imię "wyboru" rodziców ich poćwiartowane ciałka nie popłynęły rynsztokiem.

Moja córka zapytała mnie: "Co ci ludzie robią?". Odpowiedziałem: "Wierzą w bardzo dziwną rzecz: uważają iż nie wolno zabijać żadnych zwierząt, zaś można zabijać niektórych ludzi - tych, którzy jeszcze się nie urodzili. My uważamy dokładnie odwrotnie".


 

Więcej zdjęć - tutaj

środa, 22 sierpnia 2012

Petycja od producentów świec

Frederic Bastiat

Od producentów świeczek, latarni, lichtarzy, lamp ulicznych, knotów i kapturów do gaszenia świec oraz od producentów łoju, oleju, rycyny, alkoholu i ogólnie wszystkiego, co się wiąże z oświetleniem.

Do czcigodnych członków Izby Deputowanych.

Panowie:

Jesteście na dobrej drodze. Odrzucacie abstrakcyjne teorie i macie mały wzgląd dla obfitości i niskich cen. Troszczycie się głównie o los producenta. Chcecie uwolnić go od zagranicznej konkurencji, to znaczy zarezerwować krajowy rynek dla krajowego przemysłu.

Przychodzimy, aby zaoferować wam cudowną okazję do zastosowania Waszej – jak winniśmy to nazwać? Waszej teorii? Nie, nic nie jest bardziej zwodnicze niż teoria. Waszej doktryny? Waszego systemu? Waszego prawa? Ale Wy nie lubicie doktryn, macie wstręt do systemów, a co do praw, to zaprzeczacie, że w ekonomii politycznej istnieją jakiekolwiek; dlatego też będziemy to nazywać Waszą praktyką – Waszą praktyką bez teorii i bez prawa.

Cierpimy z powodu rujnującej konkurencji zagranicznego rywala, który najwyraźniej pracuje w warunkach tak dalece dla produkcji światła lepszych niż nasze, że zalewa nim nasz krajowy rynek po niesłychanie niskiej cenie; od momentu, kiedy się pojawia, nasza sprzedaż zamiera, wszyscy konsumenci zwracają się do niego, a branża francuskiego przemysłu, której odgałęzienia są niezliczone, doprowadzana jest nagle do całkowitej stagnacji. Rywal ten, którym jest nie kto inny niż Słońce, prowadzi przeciw nam wojnę tak bezlitośnie, że podejrzewamy, iż został podburzony przeciw nam przez perfidny Albion (obecnie znakomita dyplomacja!), zwłaszcza, że ma dla tych wyniosłych wyspiarzy wzgląd, którego nie okazuje nam.

CAŁOŚĆ

Dobry i zły smutek

"Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni" - Ew. Mt 5:4

Biblia naucza, że istnieje dobry i zły rodzaj smutku. Ten wpis będzie dotyczył tego drugiego. Nieduchowy smutek  łatwo podrabia ten, o którym mówił Pan Jezus. Dlatego pierwszą potrzebą jest to byśmy strzegli naszych serc przed fałszywym i zwodniczym utrapieniem (2 Kor 7:10).

Musimy odróżnić jeden smutek od drugiego. Jeden jest ku upamiętaniu i życiu. Drugi przynosi śmierć. Są ludzie, którzy dają się opanować smutkowi, który nie ma nic wspólnego z żalem za grzechy oraz z upamiętaniem. Taki smutek to życie w mrocznej piwnicy. I najczęściej wynika ze skoncentrowania na sobie. W Piśmie Świętym mamy kilka jego przykładów.

1. Amnon, który smucił się z powodu tego, że nie mógł zrealizować swojej seksualnej pożądliwości wobec swojej siostry - Tamar 2 Sm 13:1-2. Smutek Amnona przyprawił go o chorobę, która była raczej grzesznym utrapieniem, które zostało spowodowane złym pragnieniem. Jego konsekwencją był gwałt na Tamar. Musimy uważać na tego typu „smutek”. Bóg nie obiecuje nam w nim pociechy. To raczej my powinniśmy wyznać, że jest on czymś grzesznym.

 2. Kolejny przykład złego smutku znajdujemy w 1 Królewskiej 21:1-4. Nikczemny Król izraelski Achab otrzymał negatywną odpowiedź od Nabota gdy złożył mu propozycję nabycia pola. Reakcja króla była grzeszna: morderstwo na Nabocie. Czasami i my reagujemy podobnie: nie dostajemy tego co bardzo pragniemy posiąść, co prowadzi nas do utrapienia, w końcu złości i grzechu. Oczywiście szybko wynajdujemy "duchową" wymówkę: „On jest winien bo sprowokował to. Gdyby mi nie odmówił – nie zachowywałbym się tak”. To postawa głupiego, bezbożnego Achaba i Amnona.

 3. Faraon smucił się z powodu tego, że pozwolił Izraelitom opuścić Egipt (Wj 14:5-6).

 4. Smutek Judasza po tym jak zdradził Chrystusa był pełen rozpaczy i zamiast do wyznania grzechu poprowadził go do samobójstwa (Mt 27:3-10).

5. Bibia ostrzega nas przed smutkiem na pokaz (Mt 6:16). Bóg widzi nasze skruszone serce i wie czy jest to gra przed ludźmi czy szczery żal.

Kiedy więc nasz Pan stwierdza: błogosławieni, którzy się smucą – nie mówi o każdym rodzaju smutku. Istnieje rodzaj smutku, którego powinniśmy unikać.

Które poczęte z gwałtu?

Która z tych ludzkich istot została poczęta z gwałtu? Które z tych dzieci nie ma prawa do życia? Które z nich nie jest człowiekiem? Dlaczego karać dziecko za winę ojca?



wtorek, 21 sierpnia 2012

Kim są cisi?

"Błogosławieni cisi albowiem oni posiądą ziemię" - Mt 5:4

Kim są cisi?  To ci, którzy są ubodzy w duchu i się smucą. Kiedy widzimy wyraźnie swój stan w obliczu Boga – rozumiemy, że jesteśmy ubodzy w duchu. Następnie smucimy się z powodu naszych grzechów. Kiedy doświadczamy dotknięcia Jego łaski, która mówi: „Przebaczam Ci. Wejdź do Mojego Królestwa. Posil się i nałóż Królewską szatą mojego Syna” – wówczas stajemy się cisi i łagodni dla innych. Bo spotkaliśmy dobrego, łaskawego Boga.

Zatem: 1. Jestem duchowy bankrutem. 2. Smucę się tym. 3. To mnie prowadzi do cichości przed Bogiem i ludźmi.

Zatem ewangeliczna cichość to nie jest małomówność. Możesz mieć mało do powiedzenia w rozmowach z ludźmi, ale w sercu pielęgnować butę i pychę. Możesz np. uważać innych ludzi za niegodnych twoich słów, za tych, na których nie zamierzasz szczerbić sobie języka. To nie obietnica dla ludzi rzadko się odzywających.

Dalej: ktoś może być nieśmiały, naturalnie wycofany, ale pielęgnować grzech lenistwa, zamiłowanie w pornografii. To nie jest obietnica dla ludzi nieśmiałych i wycofanych. Pan Jezus nie mówi także opieszałości. Są ludzie, którzy wyglądają na cichych, ale są po prostu flegmatyczni albo ospali. Są i tacy, którzy zachowują się tak jak gdyby wręcz urodzili się bardzo mili. Jednak nie o to chodzi. Nie chodzi o ludzi miłych w kontakcie. Ludzie w Piśmie mający tą cechę to ludzie silni, odważni, wspaniali obrońcy prawdy. I to do tego stopnia, że są gotów za nią umrzeć. Człowiek po prostu miły odpowie: Oj tam, oj tam. Uśmiechnijcie się i napijcie się razem. Te wasze rozmowy o Bogu, życiu i wierze są może interesujące, ale nie mają żadnego znaczenia. Ja np. nie kwestionuję żadnej wiary i uważam, że każdy ma swoją prawdę.

Taka postawa nie ma nic wspólnego z ewangeliczną cichością. Uczymy się czym jest biblijna cichość poprzez naśladowanie. I tych przykładów cichości w Piśmie mamy wiele:

1. Spójrzmy na chyba największego gentlemana Starego Testamentu – Abrahama. Życie Abrahama to wielki portret cichości. Gdy doszli z Lotem do ziemi, do której Bóg go powołał pozwolił Lotowi - młodszemu od siebie mężczyźnie by jako pierwszy dokonał wyboru. I uczynił to bez szemrania i narzekania.

2. Innym dobrym przykładem jest Mojżesz. Pismo mówi, że był najskromniejszym człowiekiem swoich czasów – 4 Mj 12:3. Mimo iż historia jego życia mówi nam, że nie było to jego naturalną skłonnością. Raczej była to cecha, jaką Bóg z wielką cierpliwością wykształtował w nim na przestrzeni wielu lat. To ukazuje, że nie ma sprzeczności między cichością, a byciem przywódcą. Mojżesz stawał przed najpotężniejszym człowiekiem swoich czasów jakim był faraon i w imieniu Boga wzywał go do wypuszczenia Izraela z egipskiej niewoli. Zapowiadał plagi, kierował ostrzeżenia. Nie robił tego jako wierzgający muł, gadatliwy kaznodzieja, pewny siebie pyszałek. Nie odgrażał się. Nie okazywał zdenerwowania gdy faraon nie słuchał. Był pełen cichości.

3. Dawid. W szczególności jego relacja z Saulem. Dawid wiedział, że ma zostać królem. Został poinformowany o tym i namaszczony przez Samuela. Gdy jednak Saul, pierwszy król Izraela wielokrotnie próbował go zabić – Dawid nie dyszy chęcią zemsty, ale przed Panem wylewa swój smutek, pouczcie niesprawiedliwości, cierpienie. Reaguje cichością na gniew Saula.

4. Jeremiasz. Człowiek, który mówił prawdę królom w obliczu fałszywych zapewnień fałszywych proroków. Słyszał jak o nim kłamliwie mówią inni ludzie: że jest sojusznikiem wroga, że zabija ducha optymizmu z narodzie, przepowiada same nieszczęścia. Co robił Jeremiasz? To co zwykle. Głosił to samo przesłanie. Był wspaniałym przykładem cichości.

5. W Nowym Testamencie możemy wymienić Szczepana czy apostoła Pawła. Oczywiście najwspanialszym przykładem cichości jest w Piśmie Św. nasz Pan Jezus Chrystus. On jest „cichy i pokornego serca” – Mt 11:29. Jest to jedyna cecha charakteru Chrystusa, na którą On sam zwraca uwagę. Widać ją szczególnie w reakcji na wrogość, przeciwieństwa, pogardę, szyderstwo. Jest to coś co my jako słudzy Chrystusa musimy pielęgnować w sobie. O Nim jest powiedziane: „Nie będzie krzyczał ani wołał, ani nie wyda na zewnątrz swojego głosu”. „Trzciny nadłamanej nie dołamie, ani knota gasnącego nie dogasi” (Izaj 42:2-3). Chrystus reagował cichością na przeciwności. Reagował cichością na złorzeczenie. Reagował cichością na cierpienie. Ile w nas jest z tej postawy? Wyznajemy: jestem uczniem Chrystusa. Jednak jak bardzo jako Jego uczeń upodobniłeś się do Mistrza pod względem cichości?

Cichość przed Bogiem oznacza, że powinniśmy posiadać postawę chętną do nauki, do słuchania. Nie chodzi o głuchą ciszę przed Bogiem, o wpatrywanie się w białe obłoki. Chodzi o postawę Samuela, który słysząc wołającego Boga odpowiedział: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha”. 

Biurokracja w miejsce demokracji

"Dlaczego w procesie rozszerzania Unii Europejskiej Europa odwróciła się od demokracji i jeszcze szczelniej opasała się więzami biurokracji w wykonaniu brukselskich biurokratów, obliczających odpowiedni obwód pomidora i zalecających właściwe procedury karmienia sardyńskich wieprzy?"

George Weigel, Katedra czy sześcian

Komunizm - zły czy niepraktyczny?

"Dlaczego po wydarzeniach 1989 roku Europejczycy nie potępili komunizmu jako moralnej i politycznej potworności? Dlaczego jedynym poprawnie politycznym osądem komunizmu była bezstronna obserwacja, że on po prostu nie działał?"

George Weigel, Katedra czy sześcian

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Inne czasy, te same ofiary

I zbudowali miejsca ofiarne Baala w dolinie synów Hinnoma, aby ofiarować Molochowi swoich synów i swoje córki, chociaż nie nakazałem im tego ani nie przeszło przez moją myśl, że będą czynić tę obrzydliwość, zwodząc Judę do grzechu. - Jeremiasza 32:35




Kreowanie wizerunku zamiast naprawy serca

"Błogosławieni cisi albowiem oni posiądą ziemię" - Mt 5:4

Współcześnie wiele mówi się o tzw. kreowaniu własnego wizerunku. Słowo "kreowanie" nie jest przypadkowe ponieważ nie chodzi o to jaki jesteś, ale o to jak jesteś odbierany. To powinno cię bardziej obchodzić od tego jaki jest rzeczywisty stan twojej duszy. Nieważne, że twoje serce wygląda jak ciemna, zaniedbana i cuchnąca piwnica. Ważne by miała pomalowane drzwi kiedy pokażesz ją innym. Musisz zadbać o właściwy design na ścianach i usunięcie pajęczyn przy wejściu. To zaś jak wygląda wnętrze, to jak naprawdę wygląda ona w środku nie powinno być przedmiotem twojego zainteresowania. Tak naprawdę nikogo to nie interesuje. Musisz zachwycić zewnętrznością, strojem, "ciętą ripostą", zapachem, autem, najnowszymi gadżetami i wyglądem salonu. W końcu masz to wszystko dla własnego wizerunku!

Ewangeliczna cichość jest odwrotnością tych postaw. Człowiek cichy to ten, który staje przed sądem Bożym i zrzeka się wszystkich swych domniemanych „praw”. Wyznaje, że jest "ubogi w duchu" i smuci się z powodu obecności grzechu w jego życiu. Doświadczając natomiast dotknięcia łaski Bożej jest pełen łaskawości i cichości wobec innych grzeszników.

Człowiek cichy nie jest przewrażliwiony na swoim punkcie. Nie patrzy ciągle na to jak odbiorą go inni, co o nim piszą na facebooku. Nie chodzi mu o to by ze wszystkiego wyjść z obronną ręką, by postawić na swoim, wygrać każdą rozmowę na argumenty, a w internetowych komentarzach postawić na swoim. Nie marnuje też życia na użalanie się nad sobą. Wie, że jest bogaty w Chrystusie i że nie jest to Jego zasługa. 

wtorek, 14 sierpnia 2012

Wniebowzięcie NMP oczami protestanta (raz jeszcze)

Dziś przywołuję wpis sprzed roku nt. Święta Wniebowzięcia NPM obchodzonego przez Kościół Katolicki 15 sierpnia.

15 sierpnia to dzień dwojga świąt: państwowego - Święta Wojska Polskiego oraz kościelnego - Wniebowzięcia Najświętszej Maryji Panny obchodzone w rocznicę tzw. Cudu nad Wisłą. To drugie święto jest istotne i ważne również dla mnie ponieważ od niego rozpoczęła się moja duchowa i teologiczna wędrówka od katolicyzmu do protestantyzmu. Dokładniej rzecz ujmując mam na myśli zaskakujące na ówczesny czas odkrycie, że Pismo Święte milczyna temat tego iż Maryja, matka naszego Pana "po dopełnieniu życia ziemskiego z ciałem i duszą została wzięta do nieba". 

Ów dogmat został uchwalony 1 listopada 1950 roku dekretem papieża Piusa XII. Milczenie Pisma w tym względzie poprowadziło mnie do zadania pytania o to standard mojej wiary, tj. w jaki sposób powinienem budować swoje przekonania i życiową praktykę. Innymi słowy - co powinno byćostatecznym autorytetem dla chrześcijanina chcącego wiernie podążać za głosem Chrystusa. Odpowiedź była i jest dla mnie jednoznaczna: Boże Słowo utrwalone, spisane w księgach Starego i Nowego Testamentu. Tylko Pismo i całe Pismo. 


CAŁOŚĆ

środa, 8 sierpnia 2012

Ubodzy w duchu

Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios - Mt 5:3

Ubodzy w duchu to ci, którzy widzą wielkość i suwerenność Boga. Gdy widzą je wyraźnie wówczas są w stanie ujrzeć własną małość i upokorzenie z powodu własnych grzechów.  Iz 57:15.

Ubóstwo ducha to pokora przed Bogiem. Widzimy, że swoimi czynami jesteśmy niegodni by sięgnąć Nieba, by zbliżyć się do Stwórcy. Wyznajemy swoje duchowe ubóstwo, przychodzimy do Chrystusa z pustymi rękoma i ciężarem naszych win. 

Zatem pierwszą rzeczą, z której musimy sobie zdać sprawę jest nasza potrzeba przed Bogiem. Człowiek, który nie zdaje sobie sprawy z własnej pustki nigdy nie będzie szukał możliwości napełnienia. Thomas Watson napisał: Ręka, która trzyma kamień nie może być wypełniona złotem.

Musimy zdać sobie sprawę, że trzymamy kamień. Po drugie, że kamień nie jest nic warty i trzymanie go uniemożliwia otrzymanie złota. Powinniśmy zrozumieć, że nasza moralność, religijność, zasługi, przekonanie o własnym sprycie, możliwościach, zdolnościach to taki kamień, który nie pozwala nam dojrzeć duchowego bankructwa i przeszkadza w otrzymaniu złota od Boga, czyli zarówno zbawienia jak i obfitego życia.

Jezus mówi tu o ludziach, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli dobrowolnie się uniżają i widzą swoją zależność od Boga. Nie robią tego z chłodnej kalkulacji. Nie jest to sprawa jakiś korzyści, które mogą otrzymać gdy pokażą ludziom, że są pokorni. Nasz Pan mówi tu raczej o autentycznej postawie serca.

Gdy "ubodzy w duchu" czytają Rzymian 3:10nn („Nie masz kto by szukał Boga, nie ma ani jednego, językami swymi knują zdradę...”) mówią nie tylko: To fragment o grzechu ludzkości. Mówią także: To jest o moim grzechu. To jest o mojej kondycji duchowej.

Ubodzy w duchu mają jednak w sobie nie tylko przekonanie o własnej duchowej niedoli. Mają w sobie także postawę zadowolenia. Są zadowoleni z tego w jaki sposób Bóg ofiaruje zbawienie i zapewnia o nim. Nie mówią, że to za mało, że mówią, że to zbyt proste by było prawdziwe. Nie mówią, że sam Chrystus to za mało skomplikowany warunek. Nie stawiają swojego rozumu ponad Pismem. 

Człowiek ubogi w duchu został uciszony przez Boga. Ale i został posłany by był Jego ustami.  Pragnie mówić, że "nagi na ten świat przyszedł i nagi odejdzie". Jednak mimo tego został ubogacony przez łaskawego Ojca ponad miarę i to pomimo własnych przewinień. 

Pociecha pośród przeciwności

(1) Tedy Jezus, widząc tłumy, wstąpił na górę. A gdy usiadł, przystąpili do niego jego uczniowie. (2) I otworzywszy usta swoje, nauczał ich, mówiąc: (3) Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios. (4) Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. (5) Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię. (6) Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. (7) Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. (8) Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. (9)Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni synami Bożymi będą nazwani. (10) Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios.(11) Błogosławieni jesteście, gdy wam złorzeczyć i prześladować was będą i kłamliwie mówić na was wszelkie zło ze względu na mnie! (12) Radujcie i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie; tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. - Ew Mateusza 5:1-12

Błogosławieństwa to usposobienia, które jesteśmy w stanie posiąść wyłącznie z łaski i działania Ducha Świętego. Zarówno one jak i całe Kazanie na Górze to nie zbiór mechanicznych zasad kiedy ktoś może powiedzieć: "Phi, masz nadstawiać drugi policzek, oddać komuś płaszcz... A cóż to za zasady? Jak one pasują do świata?" Ktoś kto mówi w ten sposób objawia jedynie fakt, że nie zna Chrystusa i chodzi w ciele, a nie w Duchu. Dlatego słowa Kazania na Górze są skierowane do Jego uczniów, nie zaś studentów etyki lub prawa. Oznacza to, że nie można oddzielać Kazania na Górze od właściwej więzi z Jezusem. To Kazanie zmieni nas dopiero wtedy gdy poddamy się panowaniu Chrystusa. Jeśli będziemy chcieli wcielić nauczania Kazania na Górze po to by uczyniło z nas tzw. "lepszych ludzi" – to nie tędy droga. To nie wykład etyki. To sposób na to by w mocy Ducha upodabniać się do Chrystusa. Zatem naszą motywacją powinien być Chrystus.

Warto zauważyć, że każde kolejne błogosławieństwo wypływa z poprzednich. Nie są one jakąś listą niezależnych stwierdzeń. Nie możemy być ubodzy w duchu jeśli się nie smucimy z powodu własnych grzechów (i grzechów świata). Nie możemy się smucić jeśli nie łakniemy i nie pragniemy sprawiedliwości.

Błogosławieństwa, które kieruje do nas Pan Jezus są drogowskazem dla nas, wskazują na to jacy mamy być, jakie mają być nasze pragnienia. Głównym powodem jest to, że mamy się upodabniać w charakterze, pragnieniach, myśleniu do Chrystusa. Błogosławieństwa są bowiem Jego opisem i charakterystyką. W Nim mamy człowieka szczęśliwego, błogosławionego choć spadło na niego całe nieszczęście ludzkości. W końcu wziął grzechy wszystkich nas na siebie. Dlatego powinniśmy brać je sobie do serca i wyrabiać w sobie cnoty z błogosławieństw. Zaś pielęgnując je znajdziemy pocieszenie pośród przeciwności.

Zatem kiedy Pismo zachęca nas do wstępowania w ślady Chrystusa – daje nam wskazówki jak to mamy robić. Jezus jest cichy (Mt 11:29), On się smuci z powodu niegodziwości Jeruzalem (Mt 26:36-46), On wypełnia sprawiedliwość (Mt 3:15). On jest miłosierny (Mt 9:27, 15:22). On jest prześladowany, odrzucony, zamordowany. Od powstaje z martwych, dziedziczy Królestwo, ziemię, jest pocieszony widzi Boga i jest ogłoszony Synem Bożym.

Bóg nie obiecuje nam zniesienia przeciwności. Obiecuje jednak nam pociechę jeśli będziemy podążać za Jego drogowskazami. Błogosławieństwa to właśnie taki drogowskaz do życia pełnego pociechy i szczęścia, już tu na ziemi. Jeśli oczekujemy, że poprzez wiarę znikną nasze problemy to powinniśmy przypomnieć sobie przykłady życia wiernych sług Bożych: Józefa, Daniela, Hioba, Jana Chrzciciela, Szczepana, Jeremiasza, Piotra i Pawła i w końcu naszego Pana. Historie biblijne uczą nas, że szczęście to nie brak problemów. Szczęście to odnalezienie Bożej pociechy i Jego błogosławieństwa pośród trudności, cierpienia i wyzwań.

sobota, 4 sierpnia 2012

Biblia jako autorytet

Biblia jest autorytetem we wszystkim o czym się wypowiada. I wypowiada się we wszystkim. - Cornelius Van Til

piątek, 3 sierpnia 2012

Jezus Chrystus jest Panem

"Chrystus jest ośrodkiem i siłą Biblii, Kościoła, teologii - i zarazem również humanizmu, rozumu, prawa, kultury. Wszystko musi do Niego powracać, tylko pod Jego opieką może żyć".

Dietrich Bonhoeffer