Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antykoncepcja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Antykoncepcja. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 września 2023

Boże vs. pogańskie podejście do dzieci

Bóg rzekł do Jakuba: „Oto Ja rozpłodzę i rozmnożę cię, i uczynię cię zgromadzeniem ludów, i dam tę ziemię na wieczną własność potomstwu twemu po tobie” (Rdz 48:4).

Elementem Boże błogosławieństwa jest pomnożenie liczebności potomstwa Jakuba. Żyjemy w czasach, gdy o dzieciach często myśli się w kategoriach problemu, nieomal jak o intruzach, którzy stają na przeszkodzie do wygód i kariery zawodowej. Zachodnia cywilizacja śmierci stwarza legalne możliwości, by zabijać dzieci przed narodzeniem. Niekiedy dzieci są uważane za problem w Kościele: gdy płaczą lub pojawia się choćby lekki szmer. Są Kościoły, których członkowie mierzą wówczas groźnym wzrokiem rodziców; ci zaś w kolejne niedziele boją się pójść do Kościoła z dzieckiem z obawy przed reakcją współbraci. 

Podejście Biblii jest zupełnie inne: I błogosławili Rebece, mówiąc do niej: Siostro nasza, rozmnóż się w niezliczone tysiące, a potomstwo twoje niech zdobędzie grody wrogów swoich. (Księga Rodzaju 24:60). 

Oczywiście nie wierzymy, że Biblia naucza, że im więcej dzieci tym więcej błogosławieństwa. Nie ma żadnego błogosławieństwa w dziesięciu głupich synach. Chodzi jednak o nasze podejście: w naszych rodzinach czy Kościele, które ma odzwierciedlać Boże, a nie pogańskie podejście do dzieci. Dzieci to błogosławieństwo, dlatego słusznie gratulujemy narodzin dziecka i cieszymy się wraz z rodzicami!

Zobacz TUTAJ - Co Pismo Święte mówi o dzieciach chrześcijan.

środa, 5 lutego 2014

Epidemia wyboru małych rodzin

W Polsce mówi się o rodzinie i jej szczególnej, egzotycznej odmianie: "rodzinie wielodzietnej". Samo istnienie tego pojęcia sugeruje, że rodzinę, która najwidoczniej nie wie do czego służy prezerwatywa i posiada minimum troje dzieci należy w jakiś szczególny sposób nazwać, wyodrębnić od "normalnej" polskiej rodziny, która średnio ma 1,7 dziecka ("wielodzietni" w dodatku powodują, że nie jest to 1,1). Może jednak powinno być odwrotnie? Może przywrócić normalność w sferze językowej i w imię choćby tzw. polityki prorodzinnej, powinniśmy mówić po prostu o rodzinie oraz jej szczególnej współczesnej odmianie: zamkniętej na błogosławieństwa licznego potomstwa (mówię oczywiście o wyborze, nie zaś np. zdrowotnych przyczynach)? Może czas na wdrożenie do publicznego obiegu pojęcia "epidemii wyboru małych rodzin"?

czwartek, 1 sierpnia 2013

Pro-rodzinny Przystanek Woodstock

Na "Przystanku Woodstock" działa punkt promocji antykoncepcji. Firmuje go... Towarzystwo Rozwoju Rodziny. Wszak rozdawanie młodzieży prezerwatyw ma przecież na celu unikanie poczęcia poza rodziną, którą w przyszłości niektórzy założą. Piękna idea dążąca do pojawienia się życia wyłącznie w rodzinie :)

Poza tym każdy dziennikarz, który przybywa na festiwal dostaje pakiet prasowy. Składa się on z programu festiwalu oraz trzech prezerwatyw. Pewnie jedna na każdy dzień. Oczywiście w celu ochrony rozpadu jego rodziny.

piątek, 19 sierpnia 2011

Jedenaście tez na temat kontroli narodzin

Tłumaczenie artykułu Douglasa Wilsona.

Wczoraj zadzwonił mój przyjaciel by napomnieć mnie (w życzliwy sposób), że nie odpowiedziałem w definitywny sposób na pytanie dotyczące kontroli narodzin. Nie zrobiłem tego dotychczas, bo jeżeli chodzi o rodziny oraz ich rozmiary, to należy zająć się o wiele ważniejszymi sprawami. Przyznaję jednak, że musiałem wspomnieć o kontroli narodzin i z pewnością to zrobiłem w kilku moich książkach (np. Reformowanie małżeństwa – dop. PB). Niekiedy jednak należy powiedzieć nieco więcej na ten temat, co niniejszym czynię.

1. Wzrost akceptacji we współczesnej kulturze zarówno wobec kontroli narodzin jak i aborcji ma miejsce w kontekście pojawienia się obojga jako oddzielnych przejawów tego samego ducha czasu. Są one częścią naszej kulturowej apostazji i odrzucenia chrześcijańskiego spojrzenia na małżeństwo i rodzinę.

2. Niezależnie od tego Pismo Święte nie wypowiada się definitywnie nt. kontroli urodzeń jako takiej. Pomimo anty-rodzinnego uprzedzenia, które ukształtowało podejście świata wokół nas do niniejszego tematu, wciąż musimy uważać, by nie wykraczać poza to, co zostało napisane. My (protestanci) w szczególności musimy uważać, aby nie wykraczać poza to, co napisane. Niewolnicze naśladowanie świata jest złe, tak samo jak zła jest zbyt ostra reakcja na niego.

3. Zdaję sobie sprawę, że formułując wcześniejszy punkt, zajmuję odmienne stanowisko od historycznej tradycji chrześcijańskiej w tej sprawie, zarówno katolickiej jak i protestanckiej. Oznacza to, że nie zgadzam się nie tylko z Papieżem, ale także z Kalwinem i Lutrem.

4. Jednocześnie, ze względu na powszechną w świecie akceptację antykoncepcji jej przedstawiciele nie są zbyt skrupulatni w rozróżnianiu form kontroli urodzeń na te, które służą przerwaniu ciąży od tych, które takiego celu nie mają. To niestety dotyczy także chrześcijańskich lekarzy, którzy byli uczeni w placówkach medycznych, które nie przekazały im wystarczających informacji nt. tego, czy dana metoda dotyczy usuwania zapłodnionego jajeczka, czy też chroni przed samym zapłodnieniem. Nadanie nowej definicji słowu poczęcie jako "zagnieżdżenie zapłodnionej komórki jajowej” jest złem kryjącym się za Amerykańską Akademią Położnictwa i Ginekologii. To oznacza, że ktoś może teraz szczerze powiedzieć, że dana metoda nie jest narzędziem aborcji, chociaż była nią jeśli przyjąć starą definicję poczęcia. Uważajmy na niebezpieczeństwo błędu w tej kwestii, bowiem kultura, która zabiła więcej niż 40 milionów niemowląt nie będzie zbyt drobiazgowa wobec paru zmienionych definicji.

5. W związku z tym chrześcijanie powinni także zdawać sobie sprawę ze sposobu działania poszczególnych metod, a nie budować dogmat na podstawie samych statystyk prawdopodobieństwa. Prawdą jest, że niektóre metody mogą zmniejszyć prawdopodobieństwo zagnieżdżenia się w ściance macicy zapłodnionej komórki jajowej, ale możliwe jest również, że inne codzienne czynności mogą zrobić to samo. Bieganie? Utrata wagi? Doprawdy, nie wiem. Wszystkie hormonalne metody kontroli urodzeń działają w jeden z trzech sposobów. Oto one, od najbardziej do najmniej popularnego: (a) tłumienie owulacji, (b) utrudnianie zapłodnienia, oraz (c) zapobieganie zagnieżdżeniu zapłodnionej komórki jajowej w ściance macicy. Wielu chrześcijan wie, że IUD (tabletki wczesnoporonne) jest metodą aborcyjną (używając starszych, nie „zmiksowanych” definicji), ale niezależnie od intencji, istnieją również zagrożenia związane z metodami hormonalnymi (pigułki, awaryjne pigułki antykoncepcyjne (ECP), Plan B, itd.). Są to zagrożenia, które nie występują podczas stosowania metod antykoncepcyjnych, takich jak prezerwatywy, wkładka antykoncepcyjna czy środki plemnikobójcze. Nie narażają one nienarodzonych dzieci na ryzyko niechcianego powitania ich w pierwszym mieszkaniu (tzn. w macicy – dop. PB).

6. Pismo Święte podaje jeden przykład kontroli narodzin (przykład Onana), jednak to opowiadanie jest utrudnione poprzez fakt, że dotyczy istoty lewirackiego małżeństwa, którego celem było zachowanie imienia zmarłego brata przez poczęcie prawowitego dziedzica. Onan jednak stosując kontrolę urodzeń oszukał swoją bratową. Dlatego problematycznym jest stwierdzenie, że został pozbawiony życia przez Boga z powodu kontroli urodzeń jako takiej.

7. Chociaż Pismo Św. nie wypowiada się jednoznacznie nt. kontroli narodzin, to uczy jak wielkim błogosławieństwem jest posiadanie wiernego potomstwa. Jest to jeden z trzech głównych powodów do zawarcia małżeńskiego przymierza - zradzanie Bożego potomstwa (Mal 2:15). Powinno być to nauczane i podkreślane w kościele. Jest to jedyny skuteczny sposób przeciwdziałania anty-dziecięcej bigoterii w świecie. Jeśli będzie to podkreślane, to odwiedzający twój kościół będą myśleli, że zapewne musisz sprzeciwiać się antykoncepcji widząc liczbę dzieci w waszej społeczności.

8. Więcej wysiłku wymaga wychowywanie Bożego potomstwa niż posiadanie człowieka z dogmatycznymi przekonaniami na temat kontroli narodzin dopasowanymi do jego niechęci do karmienia, czytania, edukacji i płacenia za nią, obdarowywania i kochania rezultatów swojego dogmatyzmu. Nie istnieje obiecane przymierzowe błogosławieństwo dla zaabsorbowanego sobą właściciela farmy.

9. Dzieci są błogosławieństwem od Pana, ale nie automatycznym błogosławieństwem od Pana. Są błogosławieństwem przymierza, co oznacza, że zawsze należy pamiętać i wierzyć warunkom przymierza. Człowiek mający leniwego syna będzie się wstydził (Prz 10:5) i powinno być oczywiste, że nie byłby bardziej błogosławiony gdyby miał pięciu przysypiających w czasie żniw synów.

10. Pastorzy i nauczyciele powinni ze szczególną dbałością pilnować się żeby ich nauczanie i praktyka były właściwe. Niekiedy łatwo jest wypowiedzieć pewne rzeczy z ambony, które, jeśli traktuje się je poważnie, będą wymagały zastosowania dyscypliny kościelnej za ich złamanie. Jednak bycie szczekającym na wszystko i nie gryzienie są dobrym sposobem, aby przyczynić się do niechęci wiernych wobec nauk głoszonych z ambony. Nie nazywaj czegokolwiek w taki sposób, w jaki nie zamierzasz tego traktować. Balans powinien być określony egzegetycznie, a nie przez pragmatyczne tchórzostwo.

11. Tak jak każda para małżeńska podejmuje decyzje we własnym zakresie, tak pastorzy mogą służyć pomocą również pod tym względem. Powinni być jednak ostrożni w dokonywaniu rozróżnień w odniesieniu do motywacji, jak również wyraźnie odróżniać zasady od metod. Musimy nauczyć się odróżniać parę odkładającą płodność jedynie z powodu tego, że pewni „światowcy” powiedzieli im, że powinni spędzić więcej czasu na wspólnym surfowaniu w Argentynie od małżeństwa ze stażem i szóstką dzieci, które chce zatrzymać się na tej liczbie ponieważ ich przymierzowe ręce są całkowicie pełne. Wydaje się, że pierwsi zupełnie nie rozumieją celu stworzenia, drudzy zaś nie mają żadnego problemu ze zrozumieniem tego. Skupienie się na kontroli narodzin samej w sobie przeszkadza w dokonywaniu tak istotnych rozróżnień.

wtorek, 30 listopada 2010

Terlikowski, Szczuka i Lis w TVP2

Wczoraj wieczorem w telewizyjnej Dwójce obejrzałem program „Tomasz Lis na Żywo”, w trakcie którego miała miejsce dyskusja o wypowiedzi papieża Benedykta XVI na temat środków antykoncepcyjnych (wcześniej prof. Nałęcz dyskutował z europosłem J. Kurskim nt. obecności gen. Jaruzelskiego w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego).

Uczestniczyli w niej (prócz prowadzącego red. Lisa) Kazimiera Szczuka – krytyk literacki, dziennikarka oraz aktywistka feministyczna, katolicki publicysta i redaktor portalu fronda.pl Tomasz Terlikowski oraz ksiądz Marek Puryzgała – „duchowy opiekun” (jak siebie określił) i misjonarz wśród prostytutek.

Przyznam, że z lekkim zażenowaniem oraz podirytowaniem oglądałem ten spektakl. Red. Terlikowski oraz ks. Puryzgała jednoznacznie komunikowali, że słowa papieża Benedykta XVI nie są oficjalnym stanowiskiem kościoła (ponieważ nie zostały wyrażone ex cathedra ani poprzez encyklikę) i co podkreślali – papież jedynie w sytuacjach zagrożenia wirusem HIV „być może” dopuszczałby możliwość zabezpieczania się prezerwatywami przez klientów prostytutek w krajach trzeciego świata (a więc w miejscu wysokiego zagrożenia zarażenia wirusem).

Red. Lis zastanawiał się czy jest to pierwszy krok zmierzający do zmiany – na bardziej liberalne - stanowiska kościoła w kwestii środków antykoncepcyjnych. Oczywiście katoliccy goście stanowczo temu zaprzeczyli. Z mojej – jako protestanta – pozycji już na samym początku w tej kwestii stali na przegranej pozycji ponieważ cokolwiek kościół autorytatywnie orzekłby w kwestii antykoncepcji – jako lojalni jego słudzy musieliby bronić jego stanowiska. Przykładowo, jeśli kiedykolwiek kościół zezwoli na zawieranie związków małżeńskich kapłanom – ci, którzy są stanowczymi obrońcami obecnego stanowiska kościoła – po tego typu zmianie staną się stanowczymi obrońcami nowego.

Mała dygresja. Przypomina mi to nieco sytuację z ostatniego programu „Młodzież Pyta” w TVP3, w którym poseł Paweł Poncyliusz (obecnie „Polska Jest Najważniejsza”) odpowiadał na pytania młodzieży. Jedno z nich – skierowane przez przedstawiciela młodzieżówki PiS – dotyczyło poglądów ekonomicznych jego klubu. Zarzucał mianowicie p. Joannie Kluzik-Rostkowskiej lewicowość w jej poglądach ekonomicznych i socjalistyczny etatyzm p. Elżebiety Jakubiak, która (zgodnie z wypowiedzią przedstawiciela PiS) stwierdziła, że największym sukcesem pracy urzędników jest to, że obywatele mogą posiadać dowody osobiste (sic !). Pomimo mojej niechęci do nowego tworu, jakim jest PJN – spodobała mi się odpowiedź p. Poncyliusza, który odrzekł, że kiedy jeszcze 3-4 tygodnie temu obie panie były posłankami PiSu wówczas ich „ekonomiczna lewicowość” oraz „etatyzm” przedstawicielom tej partii nie przeszkadzał. Zaczął mierzić dopiero gdy zmieniły barwy klubowe. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Podobnie rzecz się ma ze sprawami, które nie są podnoszone do rangi dogmatów w Kościele Katolickim. Argument przeciwko antykoncepcji, celibatowi z perspektywy katolika nie powinien odnosić się do merytorycznej dyskusji lecz do „barw”, które katolik reprezentuje. Powodem na to jest możliwa okoliczność zmiany pozycji kościoła (co potwierdza np. Sobór Watykański II) w niedogmatycznych sprawach, która spowoduje, że żarliwy obrońca jakiejś praktyki jako lojalny adwokat stanowiska kościoła będzie musiał występować przeciwko argumentom, których używał wcześniej. I to nie dlatego, że po pewnej refleksji uznał je za nieadekwatne, błędne itp., ale ze względu na to, że kościół zmienił stanowisko w danej kwestii. Dlatego argumentacja red. Terlikowskiego i ks. Puryzgały przeciwko prezerwatywom rzeczywiście sprowadzała się do tego, że „ kościół naucza, że jest to grzech, który może spowodować potępienie człowieka” i kropka. Inne argumenty w rodzaju „prezerwatywa niszczy istotę seksualnego zbliżenia” pojawiały się bardzo rzadko i to w nieśmiałych, lakonicznych stwierdzeniach.

Powyższa obserwacja, nawiasem mówiąc, dobitnie ukazuje korzeń różnic między historycznym protestantyzmem, a katolicyzmem. Katoliccy publicyści w medialnych dyskusjach broniąc jakiegokolwiek stanowiska o charakterze etycznym (np. aborcja, antykoncepcja, in vitro) uciekają do stwierdzenia: „Stanowisko kościoła jest takie więc jest to i moje stanowisko”. Osobiście nie pamiętam bym kiedykolwiek widział i słyszał aby zaproszony do telewizyjnego programu ksiądz lub katolicki dziennikarz wskazali na Pismo Św. argumentując z pozycji chrześcijanina przeciwko zabijaniu nienarodzonych dzieci. Zapytany o te same kwestie konserwatywny protestant (choć nie w TV bo tam się ich rzadko zaprasza) wskazuje na Biblię jako przyczynę i podstawę kształtującą jego światopogląd.

Zadziwiająca w programie była dla mnie była niemoc ks. Puryzgały w odpowiedzi na pytanie red. Lisa co doradziłby żonie, która rozważa stosowanie prezerwatywy w sytuacji gdy jej mąż jest zakażony wirusem HIV. Jak tylko mógł duchowny wił się i uciekał od jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie – niczym wytrawny polityk zmieniając temat dyskusji. Red. Terlikowski również nie przyszedł mu na ratunek znacząco milcząc na temat powyższego przykładu.

Niniejsza sytuacja była bardzo znacząca dla unaocznienia katolickiej pozycji jeśli chodzi o problemy etyczne, w tym antykoncepcję. Kościół Katolicki mianowicie podchodzi do własnych orzeczeń w bardzo rygorystyczny, absolutystyczny i kazuistyczny sposób. Przykładowo jeśli kościół opowiada się przeciwko „sztucznej” antykoncepcji to nawet w sytuacji niebezpieczeństwa zakażenia, zagrożenia życia – stosowanie prezerwatyw jest złe, a co najwyżej „być może” dopuszczalne (przypominam jednak, że papież mówił jedynie o prostytucji w Afryce, nie zaś o katolickim małżeństwie w Polsce). Przypomina mi to nieco historie z II wojny światowej gdy gestapo przeczesywało polskie wsie w poszukiwaniu Żydów. W ten sposób naziści trafili na dom chrześcijanki ukrywającej w swej piwnicy żydowskiego mężczyznę. Gdy zadali jej pytanie o Żydów ukrywających się w jej domu kobieta kierowana obowiązkiem mówienia prawdy za wszelką cenę – „po chrześcijańsku” wskazała miejsce kryjówki. Mężczyzna został chwilę później rozstrzelany. Kobieta była jednak wierna swoim „chrześcijańskim” zasadom. Być może „pomogła” w ten sposób temu mężczyźnie trafić do nieba.

Zaproszony ksiądz pełen niemocy w odpowiedzi na pytanie o stosowanie prezerwatywy podczas stosunku seksualnego z chorym mężem przypominał mi ową kobietę. Choćby 30% więcej Afrykańczyków miało być uratowanych wskutek stosowania prezerwatywy – to my musimy zawsze być „wiernymi kościołowi chrześcijanami" i mówić „nie” bo „prezerwatywa jedynie w 50% (jak stwierdził red. fronda.pl) chroni przed zakażeniem. My zaś zawsze chcemy mieć 100%”. Świat red. Terlikowskiego i ks. Puryzgały jest czarno-biały (nawet fajnie się zrymowało :). Jednak nie jest to realny świat, realnych ludzkich problemów i tragedii. Świat, w którym nie wszyscy są przedstawicielami Kościoła Katolickiego.

Znamienne jest to, że dyskusja nt. antykoncepcji dotyczyła ludzi, którzy mają zupełnie lekceważący stosunek do kościoła i Pisma Św. (rozwiązłych seksualnie). I zamiast wskazywać na potrzebę upamiętania oraz nawrócenia do Chrystusa (a nie jedynie wstrzemięźliwości) to dyskutuje się na temat umoralniania, dopasowywania ich zachowań do kościelnych nauk (sic!). To tak jakby dyskutować na temat tego, że złodziej powinien wytrzeć buty przed włamaniem by nie pobrudzić podłogi lub czy buddysta powinien przynajmniej „raz w roku komunię świętą przyjmować” bo przecież tego uczy przykazanie kościelne.

Oczywiście rację miał red. Terlikowski, który stwierdził, że najskuteczniejszym lekarstwem na AIDS jest wstrzemięźliwość. Oczywiście rację miał w tym, że dzieciom afrykańskim potrzebna jest żywność i odzież. Problem jednak w tym, że rzeczywistość, w której żyjemy (kościół również) nie jest tak czarno-biała jak kościelne orzeczenia. Tym bardziej, że dyskusja w programie nie dotyczyła afrykańskich dzieci lecz afrykańskich kobiet i mężczyzn, których przede wszystkim serce (a nie jedynie zewnętrzne postępowanie) jest dalekie od Chrystusa.

Nie chcę wdawać się w ocenę argumentacji Kościoła Katolickiego przeciwko antykoncepcji choć rację miała K. Szczuka stwierdzając, że wkładanie termometra „do cipki” (jak raczyła się wyrazić) jest mało „naturalne”. Sądzę, że tak samo mało naturalne jak nakładanie cienkiej gumki na penisa, okularów na nos lub protezy nogi. Dlatego z mojej perspektywy Kościół Katolicki skupiając się na metodach (które nawiasem mówiąc mają ten sam cel) pomija zupełnie sprawę motywacji. Unikanie poczęcia może być niewłaściwe (w jakiejkolwiek formie – prezerwatywa, Naturalna Regulacja Poczęć itp.) jeśli jest stosowane z niewłaściwych pobudek (np. własna kariera kosztem wychowywania potomstwa). Nie zawsze jednak takim musi być. Pisałem o tym na moim blogu (pbartosik.pl) w artykule pt. „Antykoncepcja – grzech czy odpowiedzialność” oraz w krytyce NPR jako rzekomo jedynej dopuszczalnej metody niedopuszczania do ciąży.

W niniejszym rozważaniu skupiłem się na poglądach reprezentantów katolickich ponieważ w pewnym sensie gramy w jednej drużynie (zwanej: chrześcijaństwo). Argumentacja K. Szczuki owszem była momentami celna: np. problemem nie są jedynie prostytutki, ale ich klienci „nakręcający” rynek, bierność kościoła wobec faktu umierania Afrykańczyków (wskutek AIDS) w imię obrony stanowiska w sprawie antykoncepcji, nazwanie NPR „sztuczną ingerencją” w ciało kobiety (przyrządy służące do mierzenia temperatury ciała, zapiski, wykresy itp.). Jednak całość argumentacji p. Szczuki cechowała się porażającym wprost brakiem jakiejkolwiek refleksji nad etyczną stroną seksualnego współżycia oraz kontroli narodzin. Innymi słowy: wyłączną sprawą współżyjących jest to z kim, w jakich okolicznościach, w jaki sposób „uprawiają seks” (z użyciem antykoncepcji czy nie).

Zastanawiam się tylko nad jednym: jeśli współżycie seksualne jest wyłącznie sprawą ustaleń dwojga ludzi (bo nawet, jeśli chcemy być konsekwentni, nie możemy wg światopoglądu, który wyznaje p. Kazimiera dodać słowa: „dorosłych”) to cóż złego jest w korzystaniu z usług prostytutek jeśli obie strony zgadzają się na seksualne zbliżenie uzgadniając pewne warunki (w tym przypadku: finansowe)? Do czego odwołuje się K. Szczuka krytykując „napalonych samców” korzystających z usług „pracujących” kobiet, będąc jednocześnie pełną tolerancji dla przygodnych seksualnych kontaktów (za obopólną zgodą)?

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Na początku refleksji napisałem, że dyskusję w programie red. Lisa oglądałem z zażenowaniem. Pierwszy powód był taki, że reprezentowane były dwa skrajnie radykalne podejścia („sztuczna” antykoncepcja jest zawsze zła bo tak mówi kościół vs antykoncepcja i współżycie są zawsze w porządku jeśli wynikają z wyboru obojga partnerów). To oczywiście wpływało na jakość argumentacji i merytoryczną treść dysputy. Rozumiem, że na potrzeby rozrywki oraz wzbudzania u widzów emocji – najbardziej drażliwe dyskusje odbywają się między przedstawicielami reprezentującymi dwubiegunowe podejścia. Warto jednak uświadomić sobie, że widz nie jest skazany na wybór między poglądami red. Terlikowskiego, a K. Szczuki ponieważ istnieje o wiele zdrowsze i bardziej wyważone podejście do omawianych tematów od poglądów feministycznych i formułowanych przez Kościół Katolicki. Jest to podejście Pisma Św.

Drugi powód dotyczy postawy manifestowanej w programie przez feministyczną aktywistkę i redaktora fronda.pl. Reakcje typu cyniczny uśmieszek, lekceważące podpieranie głowy przez K. Szczukę wyrażały brak elementarnego szacunku oraz lekceważenie nie tylko oponentów, ale także prowadzącego oraz samych widzów. Przyznam, że zazwyczaj chętnie słucham wymiany skrajnie odmiennych argumentów gdy jest to robione w cywilizowany sposób. Nie lepszy niestety okazał się być red. Terlikowski, który nie tylko wchodził w słowa, przekrzykiwał wszystkich dyskutantów, ale w pełen zarozumiałości oraz szyderstwa sposób zakrywał twarz rękoma podczas wypowiedzi K. Szczuki. Na koniec programu jedna i druga strona nie oszczędziły sobie uszczypliwości w żenującej wymianie nt. tego skąd się biorą dzieci. Słowem: skrajne stanowiska – rozmijające się z biblijnym nauczaniem w kwestii kontroli poczęć - uzewnętrznione w zarozumiałej, cyniczniej postawie pełnej braku szacunku dla rozmówców i widzów. Niestety dotyczyło to obojga stron.

wtorek, 14 października 2008

Krótko o Naturalnym Planowaniu Rodziny



W dyskusji nt. antykoncepcji można spotkać się ze stanowiskiem, że wszelkie tzw. sztuczne formy zapobiegania poczęciu (nie mówimy tu o środkach wczesnoporonnych, aborcyjnych) np. prezerwatywa, globulki itp. są z zasady złe, zaś jedyną dopuszczalną formą kontroli narodzin jest tzw. Naturalne Planowanie Rodziny (NPR).

Jej zwolennicy nie zauważają jednak, że metoda NPR może być grzeszna jeśli jest stałym narzędziem kontroli narodzin wykorzystywanym z niewłaściwych pobudek. 

Oto kilka argumentów przeciwko tej metodzie ze względu na cel, któremu służy:

1. Stosowanie się do cyklu dni płodnych i niepłodnych jest formą antykoncepcji. Jak napisał rzymskokatolicki ksiądz Hugon Calkins „Przeciętny człowiek nie jest teologiem. Nie widzi różnicy pomiędzy sztuczną, a naturalną kontrolą urodzeń. Widzi jedynie, że (...) pary zawierają małżeństwa i nie mają dzieci, co więcej - chwalą się sposobem, w jaki ich unikają”.

Pamiętamy ewangeliczną historię faryzeusza i celnika. NPRowy faryzeusz dziękuje Bogu, że poznał prawdę o antykoncepcji i nie jest taki jak "ten oto celnik. Nie stosuję prezerwatywy, nie zmuszam żony do łykania pigułek, współżyję tylko żoną i tylko w dni niepłodne".

2.  NPR nie wykorzystuje natury lecz jest skierowane przeciwko niej - jeśli weźmiemy np. pod uwagę fakt, że zgodnie z badaniami kobieta ma największą ochotę na seks właśnie w okresie płodnym. Wykorzystywanie naturalnych okresów płodności i bezpłodności w taki sposób, jak się to obecnie odbywa, jest, mówiąc delikatnie, mało naturalne. Wymaga, by małżonkowie "współżyli według kalendarza", co w praktyce oznacza, że ich pożycie określają wykresy, przyrządy, grafiki, nie zaś wzajemne pragnienie bliskości. Ich pożycie jest zdominowane i podporządkowane niechęci wobec wzbudzenia potomstwa, a NPR staje się "uświęconym" środkiem do tego celu.

3. Biblia naucza, że normą w małżeństwie powinno być regularne, seksualne pożycie. Wstrzemięźliwość jest wyjątkiem, podjętym za obopólną zgodą.

"Nie strońcie od współżycia z sobą, chyba za wspólną zgodą do pewnego czasu, aby oddać się modlitwie, a potem znowu podejmujcie współżycie, aby was szatan nie kusił z powodu niepowściągliwości waszej". - 1 Koryntian 7.5

Oczywiście głównym celem NPR nie jest ćwiczenie się we wstrzemięźliwości, choć niekiedy i ten argument się pojawia. Wstrzemięźliwość jest tu jednak środkiem, a nie celem. Celem jest uniknięcie poczęcia. To dlatego małżonkowie ograniczają akty małżeńskie jedynie do dni niepłodności – tzw. okresów bezpiecznych. 

4. W dyskusji nt. kontroli narodzin nie chodzi tylko o formy zapobiegania ciąży. Chodzi również, a może i przede wszystkim o motywacje - czy mąż i żona kierują się w swoich decyzjach biblijnym nauczaniem nt. rodziny, dzieci, małżeństwa, seksualności. Nie ma niczego duchowego w samym stosowaniu NPR, Bóg bowiem spogląda nie tylko na to, co widać, ale również na to, czego nie widać: ludzkie serca i ukryte myśli; na to, co nami kieruje. Przekonanie o pełnieniu Bożej woli z powodu wyboru określonej techniki zapobiegania poczęciu może bowiem prowadzić do faryzejskiego poczucia bycia miłym Bogu przy jednoczesnym całkowicie światowym myśleniu na temat dzietności (dzieci to kłopoty, a nie błogosławieństwo), pożycia seksualnego (skupienie na wykresach i technice, a nie bliskości) czy na temat współmałżonka (nieważne są jego potrzeby, liczę się ja).

niedziela, 17 lutego 2008

Kontrola narodzin

Biblia jako podstawa
Zachodni świat coraz częściej wychwala bezdzietność jako cnotę. Czym bez bezdzietnych kobiet byłaby korporacyjna Ameryka, Hollywood, przemysł rozrywkowy czy rynek mody i seksu? – pytają Fiona McAllister i Lynda Clarke, autorki raportu przygotowanego dla brytyjskiego ośrodka Policy Studies Centre. Autorka książki Kobiety bezdzietne: przyczyny, korzyści, straty, Susan Lang, stwierdza jednakże: „Skoro bezdzietność to taka cnota, dlaczego co druga bezdzietna kobieta po pięćdziesiątce popada w depresję, alkoholizm i inne uzależnienia? Dlaczego w tej grupie najszybciej rośnie liczba prób samobójczych?”.
Antydziecięce nastawienie uderza nie tylko w rodziny, ale również tworzy wyrwę w przekazywaniu tradycji, wiedzy i doświadczeń. W Starym Testamencie, gdy ktoś umierał nie pozostawiając potomstwa, w niektórych przypadkach (choć nie zawsze!) był to znak Bożego przekleństwa (3 Mj 20,20-21). Nasza kultura poddaje potężnym naciskom tych, którzy chcieliby mieć więcej niż troje dzieci. Pojawia się więc pytanie: w jaki sposób jako chrześcijanie powinniśmy podejść do omawianego tematu?
Bardzo często słyszymy, że kwestia liczebności dzieci jest sprawą indywidualnego sumienia. I oczywiście tak jest. Tak jak w każdej innej kwestii, tak również w tej – każdy musi zadecydować sam za siebie. Ale jakże często zapominamy, że sumienie chrześcijanina nie działa w próżni, lecz potrzebuje danych na podstawie których powinno podejmować decyzje. Tą podstawą powinno być Boże Słowo. Ponieważ to Bóg jest Panem naszego życia, stąd nasze ciała należą do Niego. To On ma sprawować panowanie nad każdą dziedziną naszego życia. Coraz częściej jednak humanistyczne standardy przenikają do świata chrześcijańskiego. Często używamy stwierdzenia: „To jest sprawa osobista, sprawa sumienia każdego człowieka”, jako wymówki, by o danej kwestii nie rozmawiać, nie zajmować się nią.
Na samym początku warto zauważyć, że nie ma w Biblii bezpośredniego przykazania zakazującego kontrolę narodzin. Jedyny zanotowany w Biblii przypadek antykoncepcji jest jedynie pośrednio związany z omawianym tematem. W 1 Mojżeszowej 38,8-10 czytamy o Onanie, który wylewając na ziemię nasienie wzbraniał się przez wzbudzeniem potomstwa swemu bratu. Bóg ukarał go za to śmiercią. Sam tekst jednakże nie sugeruje, że jego przewinieniem było stosowanie antykoncepcji, lecz motywacje i kontekst, w jakim dopuścił się swego czynu.
Pismo Święte nie daje kazuistycznej odpowiedzi na pytanie, czy i jaka forma kontroli narodzin jest dopuszczalna (oczywiście pomijam działania aborcyjne). Biblia jednak wskazuje na ogólne i uniwersalne zasady dotyczące rodziny i potomstwa chrześcijan, które powinny być uwzględniane przez pobożne małżeństwa. Problem kontroli narodzin nie jest jedynie kwestią stosowanych metod (kalendarzyk czy pigułka), ile motywacji mężów i żon oraz świadomego uwzględniania i wcielania przez nich zasad Bożego Słowa, które nie milczy w kwestii ilości (i jakości) przychodzących na świat dzieci.
Antydziecięce nastawienie
Warto przyjrzeć się samemu pojęciu „kontrola narodzin” w kontekście szerszym aniżeli jedynie indywidualnej decyzji każdego z małżonków. Zostało ono ukute w 1914 roku przez Margaret Sanger – liderkę Ruchu Kontrolowania Narodzin i założycielkę organizacji Planowanego Rodzicielstwa (Planned Parenthood). Organizacje wspierające publicznie kontrolę narodzin są częścią hedonistycznego ruchu odrzucającego chrześcijańskie wartości i moralność. Wszelkie stowarzyszenia i fundacje promujące antykoncepcję jako sposób na „odpowiedzialny seks” mają ideowe źródła w humanizmie odrzucającym Boga jako dawcę życia. Tam, gdzie człowiek (i jego sumienie działające w oderwaniu od Bożego Słowa) staje się panem, Bóg nie może i nie powinien mieć nic do powiedzenia.
W dzisiejszym społeczeństwie nastawionym na zysk i przyjemność rodzina nie jest instytucją powszechnie szanowaną (patrz tzw. „wolne związki”, rozwody itp.) i stawianą jako priorytet w życiu współczesnych mężów i żon. Ważniejsza staje się kariera, podnoszenie standardu życia i samorealizacja. Nie dziwi więc fakt, że i kościół znajduje się pod silną presją, by z nauczyciela narodów stać się bezkrytycznym uczniem przyjmującym współczesne trendy myślenia panujące w zachodnim świecie. Pomyślmy np. jak często zdarza nam się traktować płaczące dzieci w trakcie nabożeństwa jako intruzów, którzy przeszkadzają nam w naszej (czyt. dorosłych) społeczności z Bogiem. Jak często przeraża nas myśl o rodzinie z piątką dzieci i wyrzeczeniach, które sami musielibyśmy podjąć mając taką liczbę pociech. Douglas Wilson napisał: „Kiedy słyszymy o rodzinie z siedmiorgiem dzieci, nie mamy podstaw, aby wywracać oczy do góry i robić uszczypliwe komentarze »Czyż oni nie wiedzą skąd biorą się dzieci?«. Tragiczne jest to, że często można usłyszeć takie właśnie komentarze nawet w kościele oraz z ust chrześcijan, którzy całkowicie poszli na kompromis, przyjmując światowe, wrogie nastawienie do dzieci. Zamierzają oni mieć tą określoną statystycznie ilość dzieci, która wynosi 1,7 dziecka na rodzinę, wrzucić dzieci do żłobka sześć tygodni po porodzie i nadal zajmować się robieniem kariery” (Reformowanie małżeństwa, Wrocław 2007).
Kościół poprzez swoją otwartość na wielodzietne rodziny powinien być przykładem, troszcząc się o wszystkie dzieci będące w jego wspólnocie oraz wspierając ojców i matki w ich rodzicielskim powołaniu. Nie powinien pozwolić, aby którekolwiek z dzieci było głodne lub nie miało dachu nad głową. Jednak bardziej pierwotną niż kościół instytucją stworzoną przez Boga jest rodzina i to przede wszystkim zadaniem rodziców jest dbać o dobra duchowe, psychiczne i fizyczne swoich dzieci.
Zgodnie z danymi GUS co piąta Polka nie chce powiększać rodziny. Jako główny powód takiej decyzji wymienia się złą sytuację materialną, zaabsorbowanie pracą i zagrożenie bezrobociem. W Europie, Japonii czy USA bezdzietność z wyboru przybrała rozmiary epidemii. Jakże zmieniło się nastawienie do dzieci od czasów biblijnej Racheli, która widząc, że nie urodziła Jakubowi dzieci, zazdrościła swej siostrze i rzekła do swego męża: „Spraw, abym miała dzieci, bo jeśli nie, to wypadnie mi umrzeć” (1 Mj 30,1). Z ust współczesnych kobiet coraz częściej usłyszeć można odwrotne słowa: „Jeśli będę miała więcej dzieci, to chyba umrę!”. Lub: „Jeśli oni będą chcieli więcej dzieci, to chyba powariowali!”. Wielodzietność jest coraz częściej utożsamiana w naszej kulturze z patologią. Oczywiście możliwa jest sytuacja, że duża ilość dzieci może stać się dużym przekleństwem zamiast błogosławieństwem: „Głupi syn jest zmartwieniem dla ojca i goryczą dla swojej rodzicielki” (Prz 17,25). Wystarczy wspomnieć przykład Samuela, którego synowie, Joel i Abiasz, „nie chodzili jego drogami, gonili raczej za zyskiem, brali datki i naginali prawo” (1 Sm 8,3). Posiadanie licznego potomstwa, które poszłoby drogą Joela i Abiasza, nie przyniosłoby Samuelowi więcej błogosławieństwa lecz więcej zmartwienia i nieszczęść (Prz 19,13).
Bóg zamyka i otwiera łono
Od początku stworzenia można zauważyć, że ataki szatana skierowane są na rodzinę. Szatan nienawidzi rodziny, Bóg zaś ją kocha, ponieważ jest jej stwórcą. Pytania typu: „Kiedy będziecie mieli dzieci?”, „Ile dzieci będziecie mieli?” – zakładają, że to człowiek (a nie Bóg) jest panem samego siebie i potrafi dać życie, kiedy tylko zapragnie. Według nauczania Pisma Świętego to Bóg jest tym, który daje życie, otwiera i zamyka łono.
Jakub odpowiedział Racheli: „Czy ja jestem Bogiem, który odmówił ci potomstwa?” (1 Mj 30,2). W Biblii czytamy również o tym, że to Bóg sprawił, że Rut poczęła Obeda, obcując z Boazem: „Boaz pojął Rut za żonę. A gdy z nią obcował, Pan sprawił, że poczęła i urodziła syna” (Rut 4,13). Ewa obcując z Adamem, wydała na świat Kaina „z pomocą Pana” (1 Mj 4,1). Bóg więc umożliwia bądź nie dopuszcza do poczęcia, gdyż to On jest dawcą życia (zob. 1 Mj 17,15-21; 21,1-2; 25,21; 20,17-18; 29,31; 30,17.22; 2 Mj 23,26; Ps 113,9; 107,38).
W 1 Mojżeszowej 24,60 czytamy o błogosławieństwie skierowanym do Rebeki przez jej bliskich: „Siostro nasza, rozmnóż się w niezliczone tysiące, a potomstwo twoje niech zdobędzie grody wrogów swoich”. Nie było to życzenie wrogów, lecz przyjaciół. I nie było to życzenie posiadania rodziny patologicznej, lecz błogosławionej. Również Lea miała podobne nastawienie. Wystarczy zauważyć jej wdzięczną odpowiedź na poczęcie czterech synów (1 Mj 29,32-35). Jej wdzięczne słowa po urodzeniu czwartego syna brzmiały: „Będę sławić Pana”, nie zaś „Co ja teraz zrobię?” lub „I co powiedzą ludzie?” (por. 5 Mj 7,12-13; Ps 127,3-5; 128). Widzimy, że w świetle biblijnego nauczania dzieci są błogosławieństwem od Pana.
Cel małżeństwa
Podstawowym, pierwotnym i najważniejszym celem, dla którego Bóg ustanowił małżeństwo, jest wzajemne towarzystwo męża i żony. Drugim, równie ważnym – wydawanie na świat Bożego potomstwa. Widzimy zatem, że celem małżeństwa nie jest wygodne życie i dążenie do zaspokajania egoistycznych zachcianek (mniej odpowiedzialności wobec współmałżonka, mniej dzieci, mniej obowiązków, mniej wydatków i więcej wolnego czasu). W upadłym świecie oba wymienione cele są wypaczane, a nawet omijane. Wzajemny szacunek, uległość, komunikacja w małżeństwie i pragnienie wykonania naszych odpowiedzialności jako mężów i żon ustępuje myśleniu w kategoriach przywilejów i źle pojętej „wolności”. Jeśli dwoje chrześcijan decyduje się na małżeństwo, tym samym decydują się na posiadanie i wychowywanie dzieci. Powinni więc być „otwarci” na przyjęcie kolejnych, małych członków do swej rodziny. Zazwyczaj kiedy dowiadujemy się o nowym dziecku, mówimy, zupełnie słusznie, że „Bóg nas błogosławi”. Każde dziecko jest darem od Boga. Oczywiście jak każdy dar możemy go docenić i przyjąć z wdzięcznością lub potraktować jak niechcianą konieczność.
Biblia zachęca chrześcijańskich małżonków nie tylko do wydawania na świat potomstwa, ale jednocześnie nakazuje roztaczać nad nimi właściwą opiekę. Pozostawienie czworga dzieci bez właściwej opieki i biblijnej dyscypliny jest tak samo niewłaściwe jak całkowita rezygnacja z dzieci. Pismo Święte uczy o błogosławieństwie związanym z wielością dobrze wychowanych, odważnych i pobożnych synów (i córek): „Oto dzieci są darem Pana, podarunkiem jest owoc łona. Czym strzały w ręku wojownika, tym synowie zrodzeni za młodu. Błogo mężowi, który napełnił nimi swój kołczan! Nie zawiedzie się, gdy będzie się rozprawiał z nieprzyjaciółmi w bramie” (Ps 127,3-5). Jakkolwiek za cenny dar możemy uznać każde poczęte i przychodzące na świat dziecko, to synowie, o których mówi ów Psalm, są owocem wielu lat trudu związanego z wychowaniem. Jak słusznie zauważył Wilson: „Czego potrzeba, aby mieć liczną rodzinę? Dorosłego mężczyzny i dorosłej kobiety. Czego potrzeba, aby otrzymać duże błogosławieństwo? Człowiek musi zobowiązać się do kochania, ciężkiej pracy, rozwagi, poświęcenia, czułości i zdyscyplinowania przez okres wielu lat. Niektórzy mężczyźni uważają, że reprezentują biblijny pogląd na rodzinę tylko dlatego, że są osobnikami płci męskiej, są zawzięci i nie używają prezerwatywy. Takim mężczyznom należy jednak przede wszystkim współczuć. W oczach ich synów są oni głupcami, a ich żony wkrótce doprowadzone będą do stanu goryczy. Nasz Pan mówił o głupocie ludzkiej, kiedy człowiek zabiera się za budowę wieży, nie posiadając jednocześnie zasobów, aby ukończyć to przedsięwzięcie. O ile większa wydaje się ta głupota, kiedy podjęte zadanie dotyczy rodziny. Zarozumiałość nie jest żadną cnotą, jeżeli chodzi o poczynanie dzieci. Jeżeli Pan nie zbuduje domu, ten, który go buduje, robi to daremnie (Ps. 127,1)”.
Ważne jest przy tym, aby mężowie pragnęli pomagać żonie w wychowaniu potomstwa rozumiejąc, że całodzienna opieka nad dziećmi jest wyczerpująca. Powinni pomóc znaleźć żonie chwilę wytchnienia od wyczerpującej pracy, opieki nad dziećmi, zamiast zachowywać się jak jedno z nich. Myślę, że dobrym zwyczajem jest wygospodarowanie jednego dnia w tygodniu, aby żona miała czas wyłącznie dla siebie (na rozrywkę, spotkania z przyjaciółmi, zakupy itp.). Mąż powinien również chronić żonę przed głupimi uwagami pod adresem rodziców, którzy mają lub pragną mieć „za dużo” dzieci („Kiedy w końcu zaczniecie stosować pigułki?”). Powinien wskazywać na długoterminowe błogosławieństwa wynikające z dobrego wychowania dzieci (Ps 127,5) oraz otaczać żonę duchową, emocjonalną i materialną opieką. Rola mam jest wielkim powołaniem, ponieważ to właśnie one mają największy wkład w kształtowanie osobowości, charakterów tych, którzy w przyszłości będą dominować w naszej kulturze.
Boże potomstwo
Słowa z 1 Mojżeszowej 1,28 słusznie uważane są za pierwsze przykazanie dane ludzkości: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną”. Oczywiście nie znaczy to, że małżeństwo, które z różnych przyczyn nie może mieć dzieci (niektórzy czekają na potomstwo nawet kilkanaście lat), nie jest w 100% małżeństwem, gdyż po pierwsze: Bóg ma dla każdego z nas różny plan. A po drugie: bezdzietność nie pozbawia małżeństwa najważniejszego celu, czyli wzajemnej pomocy i towarzystwa. Pismo uczy, że dzieci są błogosławieństwem. Mieć wiele pobożnych dzieci oznacza otrzymać wiele błogosławieństwa. Czasami nasza postawa wyraża (może nieświadome) przekonanie, że nie wszystkie dzieci są błogosławieństwem, lecz jedynie te zaplanowane, gdyż jesteśmy na nie przygotowani. Pozostałe zdarza nam się traktować jak niechcianą, ale przyjmowaną z pokorą konieczność. W praktyce więc pojawia się różnica między zaplanowanymi i niezaplanowanymi dziećmi. Takie rozróżnienie tworzy dwie klasy dzieci. Mimo iż później są jednakowo kochane, to jednak nie były jednakowo wyczekiwane.
Pomnażanie Bożego potomstwa jest jednym ze sposobów (często lekceważonym w kontekście nastawienia wielu protestantów na masowe ewangelizacje skierowane „na zewnątrz”) wzrostu kościoła i Bożego panowania na ziemi. Dlatego chrześcijanie powinni pragnąć dużych rodzin. Pomyślmy, czy nie cieszymy się, gdy widzimy kościoły, w których ławki są wypełnione pobożnymi dziećmi i młodzieżą? Chrześcijańskie dzieci nie tylko powinny być w przyszłości ambasadorami Królestwa Bożego w społeczeństwie, lecz są również umocnieniem i zachęceniem dla lokalnych zborów. Im więcej dzieci, tym więcej będzie szkół chrześcijańskich, chrześcijańskich książek i przenikania biblijnych wartości do kultury. Większa ilość dzieci w kościele oznacza również większy wybór przyszłych partnerów dla naszego potomstwa. Jakże często lekceważymy powyższe myślenie, uśmiechając się ironicznie z „wiarą”, że jakoś to będzie. Dlaczego po prostu nie przyznamy, że wolimy nie myśleć przyszłościowo oraz pokoleniowo? Istnieją dwie śmiercionośne rzeczy dla chrześcijańskiej społeczności, które mogą spowodować jej powolne zamieranie: brak ewangelizacyjnego nastawienia oraz brak pobożnych .
Oczywiście musimy również pamiętać, że istnieją okoliczności niesprzyjające, kiedy wydaje się, że nawet powinniśmy unikać przyjścia dziecka na świat do czasu, gdy Bóg w swej opatrzności nie da lepszych czasów np. podczas wojny, głodu, suszy czy innych klęsk żywiołowych.
Kto odziedziczy ziemię?
W Europie powolnymi krokami następuje zmierzch zachodniej cywilizacji. Eksperci z międzynarodowego Instytutu Badań Stosowanych w Wiedniu przewidują, że jeśli w ciągu najbliższych kilkunastu lat kobiety będące w stanie zajść w ciążę będą zwlekać z urodzeniem dziecka lub w ogóle z tego rezygnować, to populacja Unii Europejskiej zmniejszy się w tym stuleciu o jedną czwartą, czyli o 88 mln osób! To oznacza, że pod koniec XXI wieku Europa może się wyludnić, całkowicie zmieni się struktura demograficzna albo Stary Kontynent zostanie opanowany przez kulturę Islamu.
Niemcy, Francja, Anglia w przeciągu najbliższych 50 lat mogą stracić swoją tożsamość narodową kosztem muzułmańskich imigrantów. Bóg nie da z siebie żartować: co siejemy, to będziemy żąć. Już dziś dostrzec można pewne symptomy zmian zachodzących w krajach odrzucających biblijne spojrzenie na małżeństwo i rodzinę. Liczba protestantów w Europie stopniowo maleje m.in. z powodu lekceważącego podejścia do biblijnej refleksji nad rodziną i pokoleniowego myślenia. Wydaje się, że wielu protestantów otrzymało od Boga wolność i użyli jej w niewłaściwy sposób, który być może utnie ich własną przyszłość. Jeśli nie nastąpi cud, świat za 400 lat będzie zupełnie innym światem, a chrześcijańskich kościołów będzie tyle co w czasach Imperium Rzymskiego. Tylko czy będziemy mogli być dumni z takiego stanu rzeczy i chlubić się tym, że jest nas znów garstka i na dodatek znów prześladowana? Optymistyczne (postmilenijne) spojrzenie na triumfalny pochód Ewangelii w świecie powinno łączyć się z aktywnością i działaniem wspierającym rozwój chrześcijańskich rodzin (i to zarówno pod względem ilości, jak i jakości). Pocieszające jest to, że w wielu kościołach chrześcijanie na nowo odkrywają błogosławieństwa płynące z posiadania dużych rodzin.
Ocena motywacji, a nie samej metody
Pytanie więc nie brzmi: Czy kontrola narodzin jest zabroniona czy nie? W moim przekonaniu Biblia nie daje bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie, stąd za błędne uważam kazuistyczne podejście Kościoła Rzymskokatolickiego uważającego „sztuczną” antykoncepcję (np. prezerwatywa) za grzeszną, zaś „naturalną” (metoda naturalnej regulacji poczęć) za dopuszczalną. Obie metody są formą antykoncepcji, mają ten sam cel (niedopuszczenie do poczęcia) i mogą być (choć nie muszą) niewłaściwe, jeśli będzie im towarzyszyć grzeszna motywacja, np. oboje dobrze zarabiamy i awansujemy zawodowo, nie możemy teraz zrezygnować z pigułki lub kalendarzyka małżeńskiego, gdyż dzieci mogą być przeszkodą w naszej karierze. Nie muszą jednak być grzeszne, jeśli decyzja o ich stosowaniu jest podjęta z modlitwą i z uwzględnieniem Bożego nauczania nt. potomstwa i celu rodziny, np. mamy już czwórkę dzieci i coraz trudniej przychodzi nam zapewnienie im opieki i wychowania, których wymaga od nas Bóg. Nie chodzi więc o metody, lecz o nastawienie chrześcijańskich małżonków do posiadania potomstwa. Drugie małżeństwo rozpoznaje, że duże rodziny są Bożym błogosławieństwem, uwzględniając jednocześnie własną odpowiedzialność za potomstwo, które już posiada. Pierwsze małżeństwo czerpie natomiast swoje niebiblijne założenia z idei pochodzących ze świata i jest nimi przesiąknięte.
Oczywiście wciąż sprawa regulacji poczęć pozostaje indywidualnym wyborem każdego małżeństwa, co nie znaczy, że nie odpowiadają oni przed Bogiem za swoje decyzje. Nie sądzę natomiast, że kościół (np. starsi, pastorzy) powinien wchodzić w decyzje małżonków w tej kwestii – o ile nie mamy do czynienia z publiczną i oczywistą bezbożnością (pornografia, zdrada małżeńska, seksualne nadużycia). Niech za podsumowanie niniejszych rozważań znów posłuży cytat z Wilsona: „Współczesna debata dotycząca kontroli narodzin ogranicza się na nieszczęście jedynie do stosowanych metod – jak gdyby ten leniwy sługa mógł się usprawiedliwić wskazując, że samo zagrzebanie pieniędzy w ziemi nie jest grzeszną czynnością. Oczywiście, że jest to prawda, ale nie o to chodzi. Biblia nigdzie nie wspomina, że stosowanie kontroli narodzin jest grzeszne. Dlatego też, niewłaściwe jest twierdzenie, że tak właśnie jest. Biblia mówi jednak wyraźnie, że dzieci są błogosławieństwem od Pana. Grzechem jest więc zaprzeczać temu i postępować tak, jak gdyby było inaczej